środa, 4 listopada 2015

Rozdział 4 - Bójka w sklepie

Wakacje były ogromnie długie. Przynajmniej tak się zdawało dziewczynkom. Lecz nadszedł dzień na który czekały z wielką ekscytacją. Oczywiście, nie był to jeszcze pierwszy września. Mama Soni wysłała sowę wujowi Soni - William'owi Gumpert'owi, który zgodził się zabrać dziewczynki na zakupy. Trzeba w końcu kupić gdzieś te wszystkie kociołki, różdżki i szaty. Rachel ubrała się szybko. Zabrała torbę i ruszyła ku drzwiom, wykrzykując tylko:,, Ja już idę! '' by poinformować mamę, że nie ma jej już w domu. Rachel biegła szybko do domu Soni. Już rozmarzyła się, że jutro pojedzie do Hogwartu, będzie spędzała tam czas z przyjaciółkami... pozna nowych ludzi... przyjaciół... może wrogów. Tylko ta część stresowała ją bardzo. Lecz tak na prawdę bardzo chciała tam pojechać, satysfakcja, że pojedzie do szkoły magii była silniejsza od innych bzdur którymi teraz zaprzątała sobie głowę. Tak się zamyśliła, że potknęła się prawie o kamień, a jej okulary lekko podskoczyły. Dobra, wyluzuj, ahhh... To przecież wspaniałe, nie ma się czym martwić, myślała Rachel. W końcu dobiegła do domu Soni i zapukała mocno i żywo tak, że knykcie ją rozbolały. Czekała teraz aż, jej otworzą. W końcu wielkie drewniane drzwi otworzyły się i wyszła Sonia.
- No jesteś! Lusi była tu już pół godziny przed tobą! - powiedziała podekscytowana Sonia.
- No cóż, tak jakoś wyszło...
- A nie gadaj! Wchodź! Zaraz jedziemy. - mówiła nadal bardzo żywo Sonia, bo tak miała w zwyczaju.
- Moja mama opowiedziała mi o moim wuju! Nie uwierzysz! On pracuje w jakimś Ministerstwie Magii! Jest w jakimś tam Wizengamotnie. - mówiła Sonia.
- Wizengamocie. - poprawiła ją Lusi która wyłoniła się zza drzwi.
- No a co powiedziałam? - spytała Sonia szczerząc zęby.
Rachel siedziała cicho, ale była bardzo podekscytowana, nie mogła uwierzyć, że zaraz ujawni jej się chociaż odrobina magii.
- Wuj przyjedzie za dziesięć minut. - powiedziała pani Grimmie, duża, szczupła kobieta o wesołych niebieskich oczach i ciemnych włosach.
- Dzień dobry. - powiedziała Rachel uprzejmie.
Weszły do wielkiego salonu. Sonia skoczyła na kanapę i położyła się wygodnie. Lusi usiadła na fotelu przy którym stał drewniany stoliczek. Rachel usiadła się na drugim fotelu patrząc w okno i raz po raz zerkała na zegar. Przez dziesięć minut nikt się nie odzywał a potem weszła mama Soni, a wszyscy zerwali się na równe nogi.
- Tak, William już czeka w samochodzie. - odparła pani Grimmie.
Dziewczyny ruszyły gwałtownie w stronę drzwi i wybiegły na zewnątrz. Pędziły prosto do samochodu stojącego na asfaldzie. Sonia wypaliła na pierwsze z przodu siedzenie, a więc Lusi i Rachel weszły do tyłu. William miał opaloną twarz, czarne jak smoła włosy i zielone oczy. Był chyba bardzo wysoki, jak siedział głową dotykał dachu samochodu, przez co mu pewnie było niewygodnie. Dziewczynki, jak wcześniej, przez drogę by się nie odzywały gdyby William ich nie zagadywał. Pytał się tylko o to jak się czujemy, o imiona i o to czy wiemy co to Hogwart. Na te pytania odpowiadano pojedyńczymi słowami. Po dobrej godzinie jazdy dotarli do pewnego miejsca. Dziewczynki szybko wyszły z samochodu. Rozglądały się niecierpliwie. Gdzie są te sklepy? Gdzie ta magia?, myślała Rachel.
-Tędy proszę. - powiedział spokojnie William.
Dopiero teraz zauważyły że ma na sobie długą, zieloną szatę. Dziewczynki poszły za William'em do jakiejś knajpy. Spoglądały ku sobie robiąc zdziwione miny, lecz nie odzywały się. Rachel przyglądała się uważnie i nagle zauważyła napis na ścianie: Dziurawy Kocioł. To tutaj mamy kupować te wszystkie rzeczy? Jak tylko weszły do środka zobaczyły z tuzin osób w knajpie, wszyscy w szatach. Niektórzy zamawiali sobie coś, inni rozmawiali przy stolikach. Gdy weszły do środka z William'em niektórzy ludzie patrzyli na nich z obrzydzeniem. William obrzucał takie osoby pełnym złości spojrzeniem.
- Chodźcie... Rachel, Sonia, Lusi... Trzymajcie się przy mnie. - powiedział stanowczo William.
Dziewczynki oczywiście posłuchały William'a i przeszły z nim przez cały lokal wychodząc na dwór, otoczony wielkim murem. Sonia szeptała coś sama do siebie, Lusi rozglądała się. Rachel zaś podeszła do murka i przyglądała mu się z uwagą. William podszedł do Rachel.
- Dobrze główkujesz. Tutaj jest wejście. - powiedział tym razem wesoło William.
- Oh... Aha... - powiedziała nie pewnie Rachel.
William stuknął różdżką w kilka cegieł a nagle tam gdzie stał wielki mur, stoi teraz wielkie wejście na jakiś rynek.
- Ulica Pokątna! - powiedział żywo William.
Dziewczyny tylko patrzyły na to z otwartymi ustami.
- Heh, duży ruch, dzień przed pierwszym września... No cóż, tak bywa. Trzymajcie się blisko mnie! - powiedział William.
Dziewczynki chwyciły się za ręce. William trzymał za rękę Sonie, Sonia Lusi, a Lusi Rachel. To było piękne. Wszędzie duży tłok. Różne sklepy, niby takie zwykłe, a jednak magiczne. Przeciskali się przez tłumy, pierwszy sklep gdzie weszli to ,,Madame Malkin - szaty na każdą okazję!''. Wszystko odbywało się tak szybko... Jak wychodziliśmy wszedł jakiś chłopiec o czarnych włosach, niebieskich oczach i czarnych okularach. Mamroczał coś pod nosem, że nie ma ochoty na przymiarki. Sonia i Lusi parsknęły śmiechem.
- Prze... Prze pana, a skąd my weźmiemy na to pieniądze? - powiedziała Lusi do William'a.
- Oh, nie martwcie się, już wam załatwiłem dawno w banku Gringotta kilka skrytek, oddałem kilka galeonów. No nie ma się czym chwalić ale... jestem dość bogaty. - powiedział trudząc się by zabrzmiało to skromnie William.
Po obejściu kilku sklepów zostały tylko dwa. ,,Sklep u Ollivandera'' i ,,Centrum Eylopa''. Weszliśmy do sklepu z różdżkami, stało już tam kilka osób w kolejce. W jednej osobie Rachel rozpoznała tego chłopaka, który był u Madame Malkin. Czarno włosy chłopak rozmawiał teraz z chyba nowo poznanym przyjacielem o blond włosach. Rozmawiali przy ścianie. Nagle podeszła do nich jakaś dziewczyna o czarnych włosach i zabójczo pięknych zielonych oczach. Podeszła do nich z jakimiś dwoma innymi chłopakami. Jeden też miał czarne włosy, drugi miał jasny blond. Czarnowłosa zaczęła rozmawiać z chłopakami z jej ''bandy'' i podeszła bliżej do dwóch chłopców którzy rozmawiali przy ścianie.
- Cześć, jestem Diana. Diana Johnson. - uśmiechnęła się Czarnowłosa i mrugnęła swoimi zielonymi oczyma. - To jest Luke, a to James.
Chłopacy którzy przerwali rozmowę spojrzeli na nią z ukosa nie bardzo interesując się jej obecnością, kontynuowali cichą rozmowę. James, chłopak o jasnych blond włosach podszedł do chłopaka o czarnych włosach i niebieskich oczach w okularach.
- Co jest? Boli cię to, że nie przedstawiłem się? Skoro ci tak zależy to jestem Max Jackson. - odpowiedział zdenerwowany sytuacją czarnowłosy okularnik.
- Ekhm, James, uspokój się. - powiedziała łagodnie Diana.
- Daj sobie spokój z tymi gierkami. - łypnął na nią chłopiec ten co rozmawiał z Max'em.
- A ty? Jak ty masz na imię? - spytała ciekawsko Diana.
- Jestem Alex. A teraz łaskawie odejdź i daj nam spokój. - odpowiedział groźnie.
Widać, że dziewczyna nie jest zbyt lubiana - pomyślała Rachel.
- Wszędzie kręcą się szlamy. Słyszałam od ojca, że Ministerstwo zarządziło by więcej tych mugolaków przyjęto do Hogwartu, mało czarodziejów w naszym wieku było. Aż mi się robi nie dobrze na samą myśl. - powiedziała z obrzydzeniem Diana.
- Diana, oddal się i zostaw nas w spokoju! - powiedział tym razem na prawdę zły Alex.
- Oj, bez nerwów. Spójrz. - kiwnęła głową na Sonię i Lusi które zachwycały się patrząc na klientów którzy zakupują różdżki. - Od razu widać, że to szlamy. Ugh. Po prostu brzydzę się nimi.
Rachel poczuła ucisk w żołądku, zrobiło jej się żal. Co to za szlamy i mugole? O co jej chodzi? Zrobiło jej się gorąco. Patrzyła wściekle na Dianę, nie dbając o to czy ją widzi. Stała za William'em.
- Wyglądają na miłe... - mruknął Alex.
- Tak, tak. Wmawiaj sobie. - powiedziała Diana uśmiechając się jadowicie do chłopaków.
- Odwal się od nas i wynocha! - powiedział ze złością Max i podszedł bliżej Diany.
James i Luke stanęli przed nią odpychając Max'a.
- Heh. Szlamy nie zasługują na to by z nami przebywać. Jesteśmy lepsi. - mówiła Diana rozpychając chłopaków.
- Lepsi. Ta jasne. Cóż, na pewno nie ty. - mruknął pod nosem Alex.
Diana oglądała z uwagą innych klientów. Wzrok Diany nagle spoczął na Rachel.
- Oh, chyba kolejna szlama. - powiedziała piskliwym, dziecięcym głosem Diana i podeszła do Rachel. Max i Alex patrzyli na Dianę i Rachel.
- Masz jakiś problem? Odczep się ode mnie i moich p-przyjaciółek. - powiedziała stanowczo lecz trochę łamiącym się głosem Rachel.
- Tak? Bo co mi zrobisz? - rzuciła Rachel groźne spojrzenie pełne jadu.
Rachel patrzyła na nią z odrazą, dziewczyna była nieco niższa od niej. Lecz jej kumple, James i Luke byli nieco więksi od Rachel.
- Zatkało? Oh... Biedulka, nie umie się wysłowić. - powiedziała z udawanym współczuciem Diana.
- Odczep się od niej. - powiedział Max i podszedł z Alex'em do Rachel. Sonia i Lusi podbiegły i stanęły obok Rachel nie wiedząc co się stało.
- Hej, co się dzieje? - spytała Sonia marszcząc czoło.
James i Luke zaczęli wymieniać spojrzenia. Diana szturchnęła ich lekko a oni stanęli przed nią jak tarcza, prawie ją zasłaniając. Max i Alex starali się im dorównać. Sonia i Lusi stanęły jednak przed nimi.
- No dalej! Jak chcesz bójki to masz. Nie tykaj moich przyjaciół. - powiedziała stanowczo Lusi wymachując palcem wskazującym przed oczami James'a i Luke'a.
- Na co czekacie. Dalej. - mamrotała Diana.
Luke dziwnie się patrzył na Lusi, a James wyglądał jakby miał przed nosem obrzydliwego pająka.
- Ugh, później się policzymy. - powiedziała złowieszczo Diana i poszła w kierunku drzwi.
Max, Alex, Rachel, Sonia i Lusi wybuchnęli śmiechem.

---
Wspaniale. Pisałam to 2 godziny z przerwami. xd
Pozdrawiam Lusi i Sonię! :3
Dobranox Czarodzieje!
22:20

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz