czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 5. - Dementor

Nareszcie w sklepie Ollivandera nadeszła chwila w której dziewczynki testowały różne różdżki. Zajęło im to dwie godziny. Jednak chłopcy których poznały dziewczynki musieli iść, powiedzieli, że spotkają się jutro na peronie 9 i 3/4. Rachel otrzymała różdżkę o długości 10 i 3/4 cala, wykonaną z winorośli, której rdzeniem jest pióro feniksa. Lusi zatem otrzymała różdżkę o długości 11 i 1/4 cala, wykonaną z mahoni, której rdzeniem jest włos z ogona jednorożca. Sonia otrzymała różdżkę o długości 12 i 1/4 cala, wykonana z głogu, którego rdzeniem jest włókienko ze smoczego serca. Gdy wyszli ze sklepu z William'em, udali się prosto do sklepu ,, Centrum Eylopa''.
- Tu kupimy zwierzęta. - powiedział William.
- Ja mam sowę. - powiedziała Sonia.
- Wiem, sam ją przecież Ci kupiłem. Jak ją nazwałaś?
- Rita. - odpowiedziała Sonia.
Weszli do sklepu a w nim było mnóstwo zwierząt, kotów, ropuch, sów i innych stworzeń. Sonia patrzyła jak Lusi wybiera sobie sowę, wybrała wielkiego puchacza o pomarańczowych oczach. Rachel zaś patrzyła na małe kotki które były w kartonie w rogu. Były przeurocze, całe czarne, małe puchate kuleczki. Patrzyły na nią miauczały słodko podchodząc do brzegu kartonu.
- Słodkie są prawda? - usłyszała za sobą męski głos.
- Tak, są śliczne. - powiedziała obracając się do tyłu, widząc dużego mężczyznę o rudych włosach i lekkim zaroście.
- Sprzedam ci jednego jeśli chcesz. - powiedział wesoło młody pan.
- Jeśli mogę to poproszę kotkę nie kocura. - powiedziała uśmiechając się Rachel.
- Widzę, że poznałaś pana Ronalda Weasley'a, mistrza w quidditch'u. - powiedział wesoło William podchodząc do klęczącej przy kartonie Rachel. - Co pan tu robi?
- Ah, mamy przerwę więc pracuję gdzie się da by zarobić... - powiedział cicho pan Weasley zabierając jedną czarną małą kotkę z kartonu.
- A jak miewa się pana przyjaciel? Nasz Harry Potter? - podpytywał William.
- Nie mam pojęcia. Nie widzieliśmy się dawno. - mruknął pan Weasley.
- Dobrze więc, prosimy jeszcze tego puchacza. - powiedział William wskazując na wielką sowę która siedziała na ramieniu Lusi.
- Dobrze, dobrze. - mruczał pan Weasley pisząc coś na karteczce.
William dał mu coś do ręki i kazał zabrać dziewczynkom zwierzaczki.  Pan Weasley zawinął kotka w biało fioletowy kocyk na którym wcześniej leżał w kartonie i dał do Rachel.
- Dziękuję. - powiedziała nie pewnie Rachel i wyszła za William'em ze sklepu z kotkiem w rękach. Patrzyła na niebo, robiło się już późno. Pewnie jest około ósmej wieczorem. Jak ten czas szybko leci.
- Panie William... - zaczęła nie pewnie Rachel.
- Tak? - spytał William.
- Co to znaczy słowo ,,szlama''?
William spochmurniał i spojrzał na Rachel.
- To brzydkie określenie kogoś z rodziny mugoli. To oznacza brudną krew, tylko nie kulturalni czarodzieje używają takiego zwrotu... - odpowiedział cicho William.
- A kto to mugol? - spytała ciekawsko Rachel.
- To taki poza magiczny człowiek. - odparł William.
- Ah... - westchnęła smutno Rachel. Jak ta wredna czarnowłosa dziewczyna mogła mnie nazwać szlamą?! Myślała Rachel.
- A czemu pytasz? - spytał zdziwiony tym razem William.
- Ah, no, no bo w sklepie u Ollivandera... Taka jedna... Diana Johnson nazwała mnie, Lusi i Sonię szlamami. - rzekła wkurzona Rachel.
- Johnson... Pff. Nie przejmuj się takimi osobami Rachel. - powiedział stanowczo William. - Jej ojciec jest pomocnikiem Ministra Magii, ale pracuje jako auror. Nie jest miłym typem.
- Aha.. - odparła Rachel głaszcząc swojego kota.
- Jak go nazwiesz? - spytała nagle głośno Sonia, tak, że Rachel się wzdrygnęła.
- Oh... Nie wiem. Muszę się zastanowić. - powiedziała Rachel.
- Ja swojego puchacza nazwałam Ronald! Tak jak ten pan ma na imię. Był bardzo miły. A ja jestem kiepska w wymyślaniu imion. - powiedziała z uśmiechem Lusi, patrząc na swoją sowę.
Gdy przeszli ulicę Pokątną, William wszedł do dziurawego kotła zamawiając jakiś napój.
- Usiądźmy się tu na chwilę. Pogadajmy. - zaproponował William.
- Idealna propozycja, nogi mnie bolą..i głowa. - powiedziała cicho Lusi.
- Uważaj bo może nie pojedziesz do Hogwartu jutro! - powiedział z udawanym strachem William.
- Oh, skoro tak to nic mi nie jest! - dodała ze śmiechem Lusi, a wszyscy się roześmiali.
Rachel spędzała głównie czas na  głaskaniu swojego kotka, rozmyślając nad jutrem. Ci chłopcy byli bardzo mili, chciałabym się z nimi już spotkać, myślała Rachel.
- Poznaliśmy fantastycznych kolegów u Ollivandera! - powiedziała Sonia, tak jakby czytała w myślach Rachel. - Rachel, widziałaś, jak stanęli w twojej obronie? A ta czarnowłosa jędza przestała zadzierać nosa jak ci dwaj z jej bandy jej nie posłuchali. Chyba się przestraszyli Lusi.
- Heh. Jak mają Ci chłopacy na imię? - spytał ciekawsko William.
- Max Jackson i Alex Thomson. - powiedziała Rachel.
- Serio? Nie mówili nam jakie mają nazwiska. - powiedziała nieco zdziwiona Lusi.
- Ach, no bo słyszałam jak rozmawiali z Dianą. - powiedziała po chwili Rachel.
- Dianą? - zdziwiła się ponownie Sonia.
- No, Dianą Johnson, tą czarnowłosą jędzą. - powiedziała Lusi. - Rozmawialiśmy o niej gdy gapiłaś się na Alex'a. - zachichotała Lusi.
- Ej, wcale się na niego nie patrzyłam, tylko na ten stary zegar który był za nim. - powiedziała szybko w swojej obronie Sonia.
- Taak. Wmawiaj sobie. - powiedziała żartobliwie Lusi.
- Skoro mowa o zegarach. Jest już pół do dziewiątej. - powiedział William patrząc na ścianę na której był również zegar. - Musimy się zbierać.
William wypił do końca swój napój i wstał wyprowadzając dziewczynki z Dziurawego Kotła. Rachel marzyła teraz tylko o ciepłej kąpieli, piżamie i wygodnym łóżku. Jechali samochodem, zaczął padać deszcz. Lusi zasypiała na tylnym siedzeniu opierając głowę o szybę. Rachel patrzyła na okno.
- Zimno coś... - powiedziała Sonia.
- Zauważyłem. - mruknął ponuro William. - Zaczekajcie.
Zatrzymał samochód i zaparkował na poboczu. Wyszedł z samochodu.
- Pod żadnym pozorem nie wychodźcie z tąd. Zaraz wrócę. - powiedział William i zamknął drzwi od samochodu.
- Uhhh.. Zimno... - jęczała Sonia i obudziła Lusi.
- Już... już jesteśmy? Aaaaah... - ziewnęła potężnie Lusi.
- Nie. - rzekła Rachel.
- Gdzie William? - podpytywała Lusi.
- Gdzieś wyszedł. - oznajmiła Sonia.
Rachel wpatrywała się uważnie w okno. To było podejrzane. Muszę wyjść i sprawdzić... Nagle trzask i blask białego światła przerwał myślenie Rachel. Wszystkie dziewczynki patrzyły z nie dowierzeniem na blask a Rachel wyskoczyła z  samochodu. Zobaczyła czarną zakapturzoną postać z kościstymi palcami pokrytymi błoną. Rachel poczuła się strasznie smutna, nie szczęśliwa. Postać ta walczyła z blaskiem światła, gdy nagle ten blask przyjął postać wielkiej sowy i odgonił dementora. Rachel wpatrywała się przerażona w miejsce blasku. Nagle coś zwaliło ją z nóg i poczuła, że siedzi na mokrym asfaldzie. William do niej podbiegł i usadowił z powrotem na siedzeniu. Okazało się, że Sonia też wyszła ale nie upadła na asfald tylko była cała blada.
- Co to było? - spytała Sonia.
- Dementor. Dziwne, zwykle nie opuszczają Azkabanu. Muszę wysłać później sowę do Ministerstwa i wyjaśnić tą sprawę. - mówił wściekły  i zmęczony William.
- Ah. A co to ten Azkaban? - spytała cicho, zmęczona Rachel.
- Okropne więzienie dla czarodziejów... Lepiej nie pytaj. - rzekł William.
Rachel potem usnęła. Obudziła się u siebie w łóżku rankiem. Wszystko ją bolało, a na pościeli leżał malutki czarny kotek. Ziewnęła i pogłaskała kotka.

 Kotek Rachel.
Sowa Lusi - Ronald

---
Pięknie. :3 Teraz chwilę przerwy i może, może, może jeszcze napiszę dziś kolejny rozdział. 
Taaaak. Spotkali Ron'a!!! ^-^
Happy.
18:15

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz