sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 6. - Dojazd

Rachel leżała tak z godzinę głaszcząc swojego kota i wymyślając mu jakieś imię. Na początku myślała nad Dianą, ale przypomniała sobie o tej czarnowłosej dziewczynie która miała tak na imię. Od razu na tą myśl zrobiło jej się nie dobrze. Ale było w tym sklepie - myślała - afera o to, że nazwała nas szlamami... Zastanawiała się chwilę. Afera... Pasuje. Kot o imieniu Afera, idealnie. Westchnęła i patrzyła jak kotek niezdarnie próbuje dojść do niej bliżej. Było około 8.00. Rachel nagle się zerwała, tak ostro, że kot prawie zleciał z łóżka. Chwyciła kociątko i pobiegła na dół.
- Mamo! Mamooo! Musimy już się szykować! - krzyczała głośno Rachel.
- Wiem, wiem. Już cię wczoraj spakowałam jak przyjechałaś ledwo żywa z zakupów. - rzekła mama Rachel. - William mówił, że musi szybko załatwić coś w Ministerstwie, był bardzo wkurzony.
- Taak. - powiedziała krótko Rachel.
- Tu masz jedzenie na drogę, kładę to do tej kieszeni walizki. Ach, no i tu jeszcze teraz musisz zjeść trochę śniadania. - powiedziała mama Rachel.
- Dzięki.
- Ja pójdę uszykować ci jakieś ubranie.
Rachel trzymała małego kotka w ręce a ten miauczał głośno. Położyła go na podłodze by sobie pochodził i poznał dom. Rachel jadła chleb z nutellą patrząc na żywe kroki kotka poznającego nowe otoczenie. Od czasu do czasu popijała ciepłą herbatę. Jej uczucia nie dało się opisać, była jednocześnie radosna ale i spokojna. Mama w końcu weszła do kuchni mówiąc żeby poszła się ubierać. Mama wzięła kotka na ręce i głaskała go powoli, kotek lekko był nie zadowolony z tego, że przerywają mu przechadzkę po domu. Rachel pobiegła do góry, do jej pokoju o kolorach zielono fioletowych obklejonych plakatami zwierzaków. Ubrała się szybko, podbiegła do okrągłego lustra na ścianie i zaczęła czesać swoje kręcone, ciemno blond włosy. Poprawiła swoje czarne okulary i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Nareszcie... - myślała - Ten dzień nadszedł.
- Rachel szybko schodź! Sonia i Lusi już tu są! - krzyczała z dołu mama.
Rachel zareagowała szybko i zbiegła na dół. Mama zabrała bagaż i zabrała go na dwór. Przejęty William pomagał jej go wciągnąć do bagażnika. Rachel chwyciła kociątko i wyszła błyskawicznie na dwór.
- Hej! - krzyknęła Rachel.
- Cześć! - powitały ją przejęte Lusi i Sonia.
Rachel wyciągnęła z torby którą miała na ramieniu bilet na pociąg do Hogwartu.
- Masz już imię dla kota? - spytała Sonia głaszcząc czarną, małą, puchatą kuleczkę w mojej ręce.
- Taak. Ale nie wiem czy jest okay. - powiedziała nie pewnie Rachel.
- To... jak ma na imię? - powtórzyła pytanie.
- A no... Afera. - powiedziała wyrwana z marzeń o Hogwarcie Rachel.
Mama przytuliła Rachel mamrocząc coś o bezpieczeństwie i dobrym zachowaniu. Rachel wbiegła z kotem do samochodu i usiadła się. Mama Rachel pokiwała jej uśmiechając się.
Jechali. Lusi i Sonia kręciły się na siedzeniach. Rachel tylko patrzyła nie spokojnie na William'a.
- Panie William... Co się stało wczoraj w nocy? - spytała Rachel.
- Wredne bestie, okropne dementory... - mówił William. - Dementory... One zabierają szczęście każdemu, przypominają człowiekowi najgorsze rzeczy które wydarzyły się w jego życiu. Najgorsze bestie jakie można napotkać, prócz... Ehhh...
- A ten dzik? Taki jasny dzik który odgonił dementora to co to było? - spytała ciekawsko Sonia która też wszyła wtedy na zewnątrz.
- Ah... Dzik to mój patronus... Taki rodzaj dobrej energii,  a pojawił się dzięki temu, że go wyczarowałem zaklęciem patronusa. - tłumaczył William.
- Czyli...? - pytała się Lusi.
- Czyli zaklęciem ''Expecto Patronum''. To bardzo zaawansowana magia, nie wiem czy powinienem wam to tłumaczyć, ale... - zawahał się William. - Trzeba się wtedy skupić na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu. Nie każdy czarodziej potrafi wyczarować określonego, cielesnego patronusa. Sztuka wyczarowania patronusa jest bardzo trudna i złożona.
Wszyscy teraz siedzieli spokojnie. Ale Rachel ogarnęła ciekawość.
- Dlaczego to był dzik? Każdy ma sowę jako patronusa? - podpytywała Rachel.
- Nie. - odpowiedział stanowczo William.
Nikt się potem przez całą drogę nie odzywał.
- Jesteśmy. - powiedział William.
Wszyscy wyszli z samochodu. Wyciągali swoje kufry i klatki z sowami. Rachel włożyła kota do koszyczka którego dała jej mama. Każdy  ciągnął swój kufer za William'em. Wreszcie doszli do peronu 9 i 10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz