środa, 25 listopada 2015

Rozdział 16. - Brian Arly

Rachel, Sonia, Lusi, Max i Alex stali i patrzyli się na zakrwawione ciało chłopaka.
- Wezwaliście pomoc, czy stoicie tu jak dwaj kretyni od początku?! - spytała zdenerwowana Sonia.
- Nie musieliśmy... Davis nas wyprzedził. - powiedział Alex.
- Młody czy stary? - spytała Rachel.
- Stary. - warknął Max.
- No to nieźle. - powiedziała Lusi.
Sonia podeszła do chłopaka i sprawdziła puls.
- Nie żyje. - oznajmiła po chwili.
Rachel podeszła nieśmiało i oglądała jego zakrwawione ciało. Nie miał w ręce różdżki, więc na pewno nie samobójstwo, a jak właściwie mogła tak myśleć, taki młody chłopak...
- Ktoś rzucił na niego Sectusempre. - oznajmił Max. - Ale wykrwawił się na dobre. Gdybyśmy przyszli wcześniej, może byśmy go uratowali...
- To nie wasza wina. - powiedziała Lusi.
Rachel nadal patrzyła na chłopaka, spojrzała na jego porozcinaną twarz i zauważyła znajome ciemne, zimne, otwarte oczy bez życia. Przełknęła ślinę i westchnęła.
- To jest Brian Arly... - powiedziała smutno. - Trafił do Ravenclaw'u... Kojarzę go.
Wszyscy później milczeli, aż do łazienki nie wpadł profesor Slughorn, McGonagall, Potter, pani Pomfrey i John Davis ze swoją rozczochraną, blond czupryną.
- O wielkie nieba! - krzyknęła McGonagall i zasłoniła twarz dłońmi.
John w tej chwili niechętnie podszedł do piątki Gryfonów, którzy usunęli się w cień. Sonia miała ręce we krwi, pewnie ubrudziła się gdy sprawdzała mu puls. Profesor Slughorn patrzył przerażony i zdziwiony, pani Pomfrey łkała i zasłaniała twarz dłońmi. Harry Potter podszedł do chłopca i spojrzał na niego.
- Kto to? - spytał po chwili.
- Brian Arly. - oznajmiła bez zastanowienia Rachel.
Potter i reszta odwrócili wzrok i spojrzeli na piątkę Gryfonów i jednego Ślizgona, którzy stali z boku.
- Biedak... dopiero zaczynał Hogwart. - dodała Rachel. - Tak jak i my.
- Sądzimy, że ktoś rzucił na niego Sectusempre. - oznajmił Max.
John spojrzał na niego z ukosa, Rachel rzuciła John'owi ostrzegawcze spojrzenie typu '' Jak nie przestaniesz, to obiecuję, rzucę na ciebie to samo zaklęcie o którym mówi Max ''.
McGonagall wzięła na ręce rannego chłopaka i zamknęła mu oczy.
- Natychmiast trzeba sprawdzić co tu mogło się wydarzyć... no i oczywiście trzeba poinformować rodziców chłopca. Panie Potter, może pan potem to sprawdzić? - spytała McGonagall gdy wychodziła już z toalety. Gryfoni i Ślizgon opuszczali również toaletę.
- Jasne, ale chcę zamienić słówko z uczniami, którzy tutaj byli. - powiedział głośno wzywając do siebie Gryfonów i Ślizgona. Oni niechętnie posłuchali Wybrańca i zostali. Gdy już zostali sami z Potter'em, ten zaczął dyskusję.
- A więc, jak to się stało, że znaleźliście się tutaj? Tutaj na miejscu zbrodni? - spytał Potter.
- Poszedłem do łazienki, zobaczyłem tych dwóch kolesi. - John skinął głową na Alex'a i Max'a. - Wlazłem tutaj, na chwilę zamarłem, jakieś ciało, krew. Potem weszli oni, kazałem im tu zostać a sam pobiegłem po pomoc, oni stali w drzwiach jak czubki.
- Przymknij się, bo zaraz... - warknął pod nosem Alex.
- Potem zauważyliśmy Lusi - przerwał Max. - i kazaliśmy jej biec po Rachel i Sonię, trochę wyjaśniliśmy sprawę. Chłopaka już nie dało się uratować, jak przyszły dziewczyny przyjrzeliśmy się jemu nieco bliżej.
- Dobrze. Więc jak na razie możecie z tąd odejść...ach, i postarajcie się nikomu o tym nie wspominać. - powiedział Potter.
Wszyscy wyszli bez zastanowienia i poszli w tym samym kierunku.
- Miło było. - powiedział Ślizgon i pomachał im niby przyjaźnie dłonią.
- Tak jasne... ty choler...
- Nie radzę kończyć Thomson... Wyrażaj się z szacunkiem do starszych. - rzekł John.
- Każdy ma taki szacunek na jaki zasługuje. - warknęła Sonia.
- No proszę. - powiedział niby zaskoczony John. - Tylko ten idiota nawet na szacunek nie zasługuje.
Wszyscy poszli szybko do przodu by zgubić natrętnego Ślizgona. Wszyscy nie mieli ochoty na żarty, właśnie dopiero co ktoś został zamordowany, a John nie wygląda na zmartwionego. Rachel zatrzymała się bo John nadal szedł za nimi,  prychnęła na niego.
- Nie możesz się powstrzymać od dokuczania akurat moim przyjaciołom?! - spytała cicho, ale mocno wkurzona Rachel.
- No, no, no. A po za tym, wiesz, że nie musisz już nosić tego opatrunku? - rzekł z ironicznym uśmiechem John. Rachel wkurzona całą sytuacją, wkurzyła się na niego i na swoją głupotę. Ściągnęła szybko opatrunek zatrzymała się, chwyciła go mocno za krawat, który był dodatkiem do szaty, przyciągnęła go do siebie by mu wyjaśnić coś oko w oko.
- Słuchaj no! Nie wkurzaj mnie, nie wkurzaj moich przyjaciół! Trzymaj się swojego nosa i nikt nie będzie miał pretensji. - warknęła mu prosto w twarz, puściła krawat i poszła z przyjaciółmi zostawiając John'a samego.
---
Nudny rozdział.
19:31

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz