czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 17. - Złota Trójka

Szli tak razem, po chwili znaleźli się w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Rozsiedli się wygodnie przy kominku i czekali aż ktoś się odezwie.
- Kiedy masz szlaban u McGonagall? - spytał Max po długiej ciszy.
- Tak około ósmej wieczorem a czemu się pytasz? - odpowiedział Alex.
- Tak sobie. - mruknął Max.
Po tej krótkiej wymianie zdań nastąpiła kolejna przerażająco długa i niepokojąca cisza.
- UWAGA! WSZYSCY UCZNIOWIE MAJĄ NATYCHMIAST IŚĆ DO WIELKIEJ SALI! - krzyknął prefekt który wbiegł do Pokoju Wspólnego. Wszyscy zerwali się, towarzyszyły temu ciekawe szepty, pomrukiwania i nawet czasem śmiechy. Piątce pierwszoroczniakom jakoś nie miało się do śmiechu, szli ze spuszczonymi głowami w stronę Wielkiej Sali.Wszyscy myśleli o tym samym. Chcą nas poinformować, jednak my już niestety jesteśmy poinformowani. Wszyscy szli w ciszy, czasem ktoś ich trącał z pośpiechu chcąc dostać się na Wielką Salę. Ich miny też nie były zbytnio radosne. Ich przygoda w Hogwarcie zaczęła się od morderstwa na małym pierwszoroczniaku, przerażające doświadczenie. Po chwili byli już w Wielkiej Sali i usiedli się przy stole Gryffindor'u.
- Proszę o ciszę! - krzyknęła McGonagall.
Szepty umilkły i wszyscy wpatrywali się w McGonagall, niektórzy z przerażeniem, niektórzy z ciekawością, a nawet niektórzy z obojętnością.
- Dziękuję. - powiedziała. - Przyszliśmy was powiadomić o pewnym tragicznym wypadku mającym miejsce dzisiaj o piątej wieczorem.
Znowu było słychać pomruki, tylko wielka piątka siedziała i patrzyła na McGonagall z kamiennym wzrokiem.
- Niestety, był tak tragiczny, że chłopca nie dało się uratować... Mały, mądry pierwszoroczniak z Ravenclaw'u... został zamordowany... Brian Arly. - powiedziała smutnym tonem McGonagall.
- NIE! - ktoś krzyknął z przerażenia. - TO MÓJ BRAT! 
Dziewczyna która wykrzyczała to, wstała i uklękła na podłodze szlochając głośno i zakrywając twarz w rękach. Od razu podeszła do niej przyjaciółka, która siedziała obok niej i zaczęła ją pocieszać. McGonagall patrzyła na to smutnym wzrokiem, a Rachel mogła przyrzec, że widziała jak łezka spływa jej po policzku. Siostra Brian'a była również z Ravenclaw'u. McGonagall podeszła do dziewczynki podniosła ją i wyprowadziła z Wielkiej Sali. Zaś, jej głos przejął Potter.
- Do prawdy... To dla nas wielka strata. Brian nie wiele spędził w Hogwarcie czasu... Lecz zapamiętamy go jako wspaniałego przyjaciela, brata... Miejmy nadzieję, że jest mu tam dobrze. Będziemy za nim tęsknić, ale nie zapomnimy go nigdy, nie wiemy jak zginął, kto go zabił, ale dowiemy się za wszelką cenę... Tym czasem postarajcie się zachować ostrożność... Mordercą może być każdy, miejmy nadzieję, że go schwytają i dając mu odpowiedni wyrok. A teraz... kolacja. - zakończył nadal ze smutkiem Harry Potter. Na stole pojawiły się góry jedzenia.
Lusi twarz miała ukrytą w rękach, Sonia była blada i przerażona. Rachel spoglądała na nie zimnymi oczyma, które kryły pod sobą wiele cierpienia i bólu, nikt nie chciał jeść.
- Ej... Kto to? - zapytał Rachel, Max wskazując na dwie postacie stojące obok Potter'a.
Jedna postać to była kobieta ubrana w czarną, krótką suknię, miała brązowe, rozpuszczone i falowane włosy opadające do ramion, rozmawiała z Potter'em i panem... Weasley'em! Mężczyzną ze sklepu z Pokątnej, ubrany był w czarną szatę wyjściową.
- Weasley... a tej kobiety nie znam. - powiedziała Rachel.
- Hermiona Granger, właściwie Weasley. - mówił Alex. - To starzy znajomi, brali udział w II Bitwie o Hogwart, i przyczynili się do zniszczenia Sami-Wiecie-Kogo.
- Czasem mnie zadziwiasz. - powiedział zaskoczony Max. - Nie wiem z kąd ty bierzesz te informacje.
- Ma się ten talent. - powiedział z ironicznym uśmiechem Alex.
Rachel tylko poczuła obrzydzenie, jak można śmiać się w takiej sytuacji. Rozejrzała się dookoła i trafiła na sylwetkę John'a, który skradał się powoli do trójki starych przyjaciół.
- Tylko nie to... Czemu on zawsze musi coś kombinować. - powiedziała Sonia która najwyraźniej też śledziła wzrokiem John'a.
- Po co się do nich ten kretyn skrada? - spytał Alex. - To mu w niczym nie pomoże.
- Chodźmy. - poinformowała bez zastanowienia Rachel i wstała.
- Co?! - spytał cicho oburzony Max. - Po co?
- On coś knuje. - powiedziała przekonana.
- Jesteś pewna? - spytała Lusi, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Wszyscy wstali i poszli za nią nie chętnie. Dotarli do trójki przyjaciół.
- ... ostrożność, zawsze musimy pamiętać, że tak po prostu do Hogwartu nie da się wejść... - mówił Weasley.
- No więc, Ronaldzie, Harry, musimy przejrzeć cały teren szkoły, nie sądzisz by powtórzyć akcję jak byliśmy na trzecim roku, wszyscy w Wielkiej Sali byliby bezpieczniejsi. - powiedziała Granger.
- Sądzę, że to niezły pomysł, tylko zastanawia mnie to czemu nie poinformowaliśmy uczniów wcześniej. - powiedział Potter.
- Dobry wieczór. - odezwała się Rachel, Sonia i Lusi.
- Witamy. - powiedziała uprzejmie Granger.
- To uczniowie, którzy poinformowali nas o tragicznym wypadku, a dokładniej, poinformował nas ten Ślizgon. - powiedział Potter i wskazał na John'a opierającego się obok o ścianę, udając rozmowę z Peter'em, jego kumplem.
- Miło poznać. - powiedziała Granger.
- Ja znam te dziewczynki. - powiedział wesoło Weasley. - Były w sklepie gdy zastępowałem jednego sprzedawce, bo zachorował na smoczą grypę.
- Pamiętam pana, sprzedał mi pan czarną kotkę. - powiedziała Rachel.
- Cóż, Ronaldzie, nie podrapała cię przy tym? Koty cię jakoś nie lubią. - powiedziała Granger uśmiechając się do niego.
Alex i Max wymienili spojrzenia, ale Rachel, Sonia i Lusi nadal patrzyły na nich nie naruszone.
- Możemy jakoś pomóc? - spytała Sonia.
- W czym? - spytał Weasley. A Potter pokręcił głową przecząco.
- Nie, nie. Jesteście odważni, ale za młodzi. Udajcie się teraz zjeść kolację albo idźcie do dormitorium się kłaść. - odpowiedział Potter.
- Czekaj. Mogą się przydać. - powiedziała Granger.
- Powiedzieli mi wszystko co wiedzą, ale chyba nie wiedzą wszystkiego Hermiona. - odpowiedział znacząco Harry.
- ''Chyba'' robi dużą zmianę. - odpowiedziała. - Chodźmy do jakiegoś gabinetu i omówmy to z nimi i Ślizgonem.
- Chodźcie. Panie Davis. Proszę z nami. - zawołał Potter niechętnie i poszedł z przyjaciółmi, wielką piątką i John'em do swojego gabinetu. Weszli do niego, było to okrągłe pomieszczenie, w którym stały trzy, wysokie szafy z książkami, biurko, kominek i kilka małych zwierzątek w klatkach. Potter, Weasley i Granger wyczarowali do każdego ucznia po krześle. Usiedli się na nich, Rachel siedziała miedzy Sonią a John'em. Włosy Soni, które starała się opanować, zaczęły się robić wściekle czerwone.
- Ojej, jest pani metamorfomagiem? - spytała Granger.
- Tak. - odpowiedziała nie pewnie Sonia a jej włosy znów przybrały taką samą barwę jak wcześniej. Było słychać prychnięcie John'a, Rachel chciała się na niego wydrzeć, sama nie wiedziała dokładnie dlaczego, ale zaczynał robić się uciążliwym chłopakiem, który żyje tylko by wkurzać innych.
- Co dokładnie wiecie? Co się wydarzyło? - spytał Weasley, a Potter patrzył w małe okno.
Alex, Max i John opowiedzieli o wszystkim co wiedzą i co się wydarzyło.
- Tak, tak, prawdopodobnie to była Sectusempra. A ty Ronaldzie myślałeś o bazyliszku. - powiedziała Granger.
Wielka piątka spojrzała na nią pytająco, a ona pokręciła głową i kontynuowała.
- Tego nie mógł zrobić żaden z was, nie poradzilibyście sobie z tym zaklęciem. A po za tym, niemożliwe jest to, że ktoś mógł włamać się do Hogwartu! Jest strzeżony! I to cholernie! - wkurzała się kobieta i chodziła po pokoju.
- Spokojnie kochanie. - powiedział Weasley. - Wszystko się wyjaśni, nie wściekaj się już.
Wstał i pocałował Granger w policzek, ta się zarumieniła i trochę uspokoiła.
- Więc, podsumowując, nie mamy wieści by ktoś nawiał znowu z Azkabanu? - spytała Granger.
- Nie. Prorok nic nie wie. - powiedział Potter, który jak dotąd siedział cicho.
- No to jesteśmy w kropce. Pozostaje opcja, że jakiś śmierciożerca, który pozostał wierny Voldemortowi, zabił chłopaka, a właściwie... Może to być w końcu każdy! - powiedział Weasley.
- Każdy... - mruknęli Granger i Potter.
- Dziękujemy, możecie iść. - powiedział Potter i wygonił z gabinetu piątkę Gryfonów i Ślizgona.
---
Nic takiego.
Tylko GOLDEN TRIO się pojawiło!
18:25

środa, 25 listopada 2015

Rozdział 16. - Brian Arly

Rachel, Sonia, Lusi, Max i Alex stali i patrzyli się na zakrwawione ciało chłopaka.
- Wezwaliście pomoc, czy stoicie tu jak dwaj kretyni od początku?! - spytała zdenerwowana Sonia.
- Nie musieliśmy... Davis nas wyprzedził. - powiedział Alex.
- Młody czy stary? - spytała Rachel.
- Stary. - warknął Max.
- No to nieźle. - powiedziała Lusi.
Sonia podeszła do chłopaka i sprawdziła puls.
- Nie żyje. - oznajmiła po chwili.
Rachel podeszła nieśmiało i oglądała jego zakrwawione ciało. Nie miał w ręce różdżki, więc na pewno nie samobójstwo, a jak właściwie mogła tak myśleć, taki młody chłopak...
- Ktoś rzucił na niego Sectusempre. - oznajmił Max. - Ale wykrwawił się na dobre. Gdybyśmy przyszli wcześniej, może byśmy go uratowali...
- To nie wasza wina. - powiedziała Lusi.
Rachel nadal patrzyła na chłopaka, spojrzała na jego porozcinaną twarz i zauważyła znajome ciemne, zimne, otwarte oczy bez życia. Przełknęła ślinę i westchnęła.
- To jest Brian Arly... - powiedziała smutno. - Trafił do Ravenclaw'u... Kojarzę go.
Wszyscy później milczeli, aż do łazienki nie wpadł profesor Slughorn, McGonagall, Potter, pani Pomfrey i John Davis ze swoją rozczochraną, blond czupryną.
- O wielkie nieba! - krzyknęła McGonagall i zasłoniła twarz dłońmi.
John w tej chwili niechętnie podszedł do piątki Gryfonów, którzy usunęli się w cień. Sonia miała ręce we krwi, pewnie ubrudziła się gdy sprawdzała mu puls. Profesor Slughorn patrzył przerażony i zdziwiony, pani Pomfrey łkała i zasłaniała twarz dłońmi. Harry Potter podszedł do chłopca i spojrzał na niego.
- Kto to? - spytał po chwili.
- Brian Arly. - oznajmiła bez zastanowienia Rachel.
Potter i reszta odwrócili wzrok i spojrzeli na piątkę Gryfonów i jednego Ślizgona, którzy stali z boku.
- Biedak... dopiero zaczynał Hogwart. - dodała Rachel. - Tak jak i my.
- Sądzimy, że ktoś rzucił na niego Sectusempre. - oznajmił Max.
John spojrzał na niego z ukosa, Rachel rzuciła John'owi ostrzegawcze spojrzenie typu '' Jak nie przestaniesz, to obiecuję, rzucę na ciebie to samo zaklęcie o którym mówi Max ''.
McGonagall wzięła na ręce rannego chłopaka i zamknęła mu oczy.
- Natychmiast trzeba sprawdzić co tu mogło się wydarzyć... no i oczywiście trzeba poinformować rodziców chłopca. Panie Potter, może pan potem to sprawdzić? - spytała McGonagall gdy wychodziła już z toalety. Gryfoni i Ślizgon opuszczali również toaletę.
- Jasne, ale chcę zamienić słówko z uczniami, którzy tutaj byli. - powiedział głośno wzywając do siebie Gryfonów i Ślizgona. Oni niechętnie posłuchali Wybrańca i zostali. Gdy już zostali sami z Potter'em, ten zaczął dyskusję.
- A więc, jak to się stało, że znaleźliście się tutaj? Tutaj na miejscu zbrodni? - spytał Potter.
- Poszedłem do łazienki, zobaczyłem tych dwóch kolesi. - John skinął głową na Alex'a i Max'a. - Wlazłem tutaj, na chwilę zamarłem, jakieś ciało, krew. Potem weszli oni, kazałem im tu zostać a sam pobiegłem po pomoc, oni stali w drzwiach jak czubki.
- Przymknij się, bo zaraz... - warknął pod nosem Alex.
- Potem zauważyliśmy Lusi - przerwał Max. - i kazaliśmy jej biec po Rachel i Sonię, trochę wyjaśniliśmy sprawę. Chłopaka już nie dało się uratować, jak przyszły dziewczyny przyjrzeliśmy się jemu nieco bliżej.
- Dobrze. Więc jak na razie możecie z tąd odejść...ach, i postarajcie się nikomu o tym nie wspominać. - powiedział Potter.
Wszyscy wyszli bez zastanowienia i poszli w tym samym kierunku.
- Miło było. - powiedział Ślizgon i pomachał im niby przyjaźnie dłonią.
- Tak jasne... ty choler...
- Nie radzę kończyć Thomson... Wyrażaj się z szacunkiem do starszych. - rzekł John.
- Każdy ma taki szacunek na jaki zasługuje. - warknęła Sonia.
- No proszę. - powiedział niby zaskoczony John. - Tylko ten idiota nawet na szacunek nie zasługuje.
Wszyscy poszli szybko do przodu by zgubić natrętnego Ślizgona. Wszyscy nie mieli ochoty na żarty, właśnie dopiero co ktoś został zamordowany, a John nie wygląda na zmartwionego. Rachel zatrzymała się bo John nadal szedł za nimi,  prychnęła na niego.
- Nie możesz się powstrzymać od dokuczania akurat moim przyjaciołom?! - spytała cicho, ale mocno wkurzona Rachel.
- No, no, no. A po za tym, wiesz, że nie musisz już nosić tego opatrunku? - rzekł z ironicznym uśmiechem John. Rachel wkurzona całą sytuacją, wkurzyła się na niego i na swoją głupotę. Ściągnęła szybko opatrunek zatrzymała się, chwyciła go mocno za krawat, który był dodatkiem do szaty, przyciągnęła go do siebie by mu wyjaśnić coś oko w oko.
- Słuchaj no! Nie wkurzaj mnie, nie wkurzaj moich przyjaciół! Trzymaj się swojego nosa i nikt nie będzie miał pretensji. - warknęła mu prosto w twarz, puściła krawat i poszła z przyjaciółmi zostawiając John'a samego.
---
Nudny rozdział.
19:31

wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 15. - Morderstwo

Rachel, Sonia i Max szli korytarzem i rozglądali się po innych. Rachel trzymała się za opatrunek starając się go jakoś zasłonić, raczej za ładnie z czymś na nosie nie wygląda.
- Idziemy z powrotem na błonia? - spytał Max.
- No nie wiem, chodźmy i poczekajmy na Alex'a pod gabinetem dyrektorki. - zaproponowała Rachel.
- Jak znasz drogę to proszę prowadź. - powiedział zirytowany Max.
- Znam. - powiedziała oburzona Rachel i zaczęła szybciej iść bo było słychać chichoty.
Sonia i Max powędrowali za Rachel, kilka zakrętów, w końcu dotarli do złotej chimery przed wejściem do pokoju dyrektorki. Usiedli się na podłodze i czekali aż ich przyjaciel wyjdzie. Siedzieli tak z piętnaście do dwudziestu minut, gdy nagle wyszedł Alex, John i Diana.
- Co od ciebie chciała? - spytała Sonia.
- Mam szlaban, i na dodatek odjęła po dwadzieścia punktów Gryfonom, a Ślizgonom po czterdzieści. - parsknął śmiechem Alex.
- Ale gnida... jak może wam to robić. - mówiła Rachel.
- Nie tak ostro Collins. - powiedział John, który przysłuchiwał się naszej rozmowie.
Po kilku sekundach wyszła McGonagall i nawet na nikogo nie patrząc poszła korytarzem. Rachel spojrzała z pod okularów na John'a i rzuciła mu przenikliwe spojrzenie.
- Uważaj bo się przestraszę. - parsknął John. - Sory za to, że cię uderzyłem, chciałem walnąć tego palanta. - skinął głową na Alex'a.
- Uważaj na słowa. - warknął Max.
- Nawet Collins jest bardziej przerażająca od ciebie Jackson... - zaśmiał się John.
- Skończ. - powiedział Alex do Max'a, który już chciał się odgryźć. - Nie warto, szkoda na niego słów.
Rachel nabrała dużo powietrza i wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć. Sonia natomiast siedziała i patrzyła na John'a z wysoko podniesioną głową. John patrzył na wszystkich z tym charakterystycznym uśmieszkiem.
- Miło było. - powiedział John i poszedł sobie w tym samym kierunku co wcześniej McGonagall.
- Mhm. - mruknęła Rachel i wstała.
- A ty gdzie? - spytała Sonia.
- Idę się przejść, kto chce to może ze mną. - powiedziała Rachel.
- Ja pójdę. - powiedziała Sonia i spojrzała na chłopaków. - A wy?
- Nie dzięki. - mruknął Alex.
- Ja zostaję. - oznajmił Max.
- Jak chcecie. - powiedziała obojętnie Sonia i poszła z Rachel.
- Idziemy do Hagrid'a? - spytała Rachel.
- Wspaniały pomysł. - powiedziała Sonia.
Po chwili już były na dworze i szły w kierunku chatki Hagrid'a. Zapukały mocno. Brak odpowiedzi.
- Hagrid, jesteś tam?! - spytały głośno.
- Cóż, może nie ma... - powiedziała Sonia.
- SONIA! RACHEL!
- Lusi! Jak tam spotkanie chóru? - spytała Sonia.
- Wspaniale! Ale chodźcie... To okropne, Max i Alex... DALEJ! - krzyczała Lusi.
- Co się stało? - spytała Rachel.
- NIE WIEM! ALE MAX I ALEX CHCIELI BYM WAS PRZYPROWADZIŁA I GADALI... że to okropne... SZYBCIEJ! - krzyczała Lusi.
- Spokojnie... - rzekła Rachel.
Lusi, Sonia i Rachel pobiegły w kierunku Hogwartu nie odzywając się wcale.
- Tutaj. - powiedziała zadyszana Lusi.
- ALE TO ŁAZIENKA DLA...
- Nie ważne! - odpowiedziała Soni, Lusi.
Weszły szybko i nie zauważalnie. Zobaczyły Max'a i Alex'a stojących do nich plecami. Gdy podeszły bliżej mieli bardzo przerażone miny. Lusi wrzasnęła, Sonia zamknęła oczy i odwróciła głowę. Rachel spojrzała, a na ziemi leżał jakiś chłopak, na podłodze była krew.

---
Mini rozdział. Idę na andrzejki do szkoły. 
16.13 

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 14. - Skrzydło Szpitalne

Po kilku dniach nauki, złośliwych uwag Diany, zaczepek John'a, wreszcie przyjaciele mogli usiąść wygodnie na błoniach rozmawiając i leżakując. Rachel wzięła ze sobą książkę i przeglądała ją, musiała się poduczyć trochę z eliksirów i transmutacji.
- Odłożysz te książkę? - spytał Alex.
- Podasz powód czemu miałabym to zrobić? - spytała Rachel znudzonym tonem.
- Jest słonecznie, a ty ślęczysz nad książką, i ty do tego Max też! - powiedział zirytowany Alex.
Rachel spojrzała Max'a, rzeczywiście, miał ze sobą książkę z obrony przed czarną magią.
- Dobra Alex, to co robimy? - spytała Sonia.
- Nie mam pojęcia. Nie ma o czym gadać. - powiedział Alex.
- No cóż, zaraz będzie temat do rozmowy. - mruknęła Lusi patrząc na Hogwart. Wyjrzeli z niego Diana, James i Luke od razu pośpieszyli w kierunku Rachel, Max'a, Alex'a, Soni i Lusi.
- Tylko nie oni... - burknął Max.
Diana śmiała się już z daleka i uśmiechała się szyderczo, prawie tak jak John.
- No proszę, kogo my tu mamy? Państwo Nudziarz, Okularnik, Dziwoląg, Śpiewak i Tchórz. - powiedziała Diana wskazując po kolei na Max'a, Rachel, Sonię, Lusi i Alex'a. James ryknął przerażającym śmiechem. Luke tylko zrobił pogardliwą minę. Alex wstał i już miał się na nią rzucić gdy Sonia i Lusi go powstrzymały. Luke stał jak ogłupiały a James wybiegł przed Dianę stojąc jak tarcza. Alex wyrwał się dziewczynom i rzucił się na James'a.
- Alex! - wrzasnęła Sonia.
W oddali było widać biegnącą ku nich postać, Rachel się wzdrygnęła.
- No nie... Tylko nie... - mruknęła przerażona Rachel.
Max na nią spojrzał pytająco a ona wskazała biegnącego ku nich John'a. Widać z daleka, że był wkurzony, może zauważył jak Alex rzuca się na James'a, on nienawidził swojego brata, ale brat to brat...
- Dobra, teraz się robi niepokojąco. - wymówił pośpiesznie Max i szybko podbiegł do Alex'a który okładał pięściami James'a.
- ODWAL SIĘ OD MOJEGO BRATA! - ryknął John który biegł w towarzystwie swojego przyjaciela i podbiegł blisko do Alex'a.
Diana i Luke usunęli się w cień i wyglądali jakby czekali na teatrzyk. Rachel gwałtownie wstała i dokładnie nie wiedziała co robi, podbiegła. John już postawił na nogi swojego brata, któremu nos krwawił, a jego znajomy trzymał Alex'a.
- Młody, mam cię urządzić tak jak ty to jemu zrobiłeś? - warknął kolega John'a do Alex'a.
- Puść go! - wrzeszczała Sonia.
John podszedł gwałtownie do Alex'a i chciał zabrać zamach, był już blisko, Rachel nagle odepchnęła Alex'a i przyjęła cios. Jęknęła i upadła na trawę, nos mocno ją zabolał bardzo mocno i coś z niego kapało.
- Rachel! - krzyknęli jednocześnie Alex, Sonia, Lusi i Max.
- O ja... - usłyszała głos John'a.
Rachel próbowała wstać ale poczuła się jakby straciła wszystkie siły. John podszedł do niej, tak samo jak wszyscy i próbowali jej pomóc.
- Rachel... ja nie... nie chciałem. - jąkał się John.
- Odwal się od niej szczurze. - warknął Alex.
- Uważaj bo skończysz tak samo. - powiedział rozwścieczony kolega John'a.
- Chodź Rachel, idziemy do skrzydła szpitalnego. - powiedzieli John i Max.
John postawił ją na nogach.
- Ja ci pomogę. - zaproponował Max, John'owi.
- Jest do ciebie za ciężka, ja i Scorpius ją zaniesiemy do skrzydła, wy możecie z nami iść. - powiedział szybko John, wymuszając ciężko te pięć ostatnich słów.
Chłopak nazwany Scorpius'em chwycił Rachel z drugiej strony widocznie nie szczęśliwy z tego, że pomaga Gryfonowi. John trzymał mocno Rachel, aż ramię ją zaczęło boleć. Syknęła z bólu i ten od razu rozluźnił uścisk. Nagle straciła przytomność. Obudziła się dopiero w skrzydle szpitalnym, ale nie otworzyła oczu.
- ...bardzo delikatna dziewczyna, podobno zemdlała już w pociągu. - mówiła jakaś kobieta.
- Kto ją tak urządził? - spytał nagle zmartwiony głos McGonagall.
- Nie wiadomo, przyszli tu grupą, dwóch Ślizgonów i czterech Gryfonów. - odpowiedziała szybko kobieta.
- Dziękuje Poppy. A wie pani kto to był? - spytała McGonagall.
- Hmm... Znam tych dwóch Ślizgonów, nazywają się John Davis i Scorpius Malfoy. - odpowiedziała Poppy.
- Dobrze. A pani może mi opisać tych Gryfonów? - spytała McGonagall.
- Jeden miał kruczoczarne włosy i był w okularach, drugi miał jasny blond, potem były dwie dziewczyny jedna w czerwonych włosach z opaską na głowie, druga miała ciemne włosy i była bardzo blada. - poinformowała szybko Poppy.
- Och, znam tą grupę. - powiedziała zaskoczona nieco McGonagall.
Rachel otworzyła nieśmiało oczy.
- Er...ehhmm... Gdzie jestem? - spytała Rachel macając swój zakrwawiony nieco bandaż na nosie.
- W skrzydle szpitalnym, pani Pomfrey doskonale zaradziła na twoje krwawienie. - powiedziała McGonagall.
- A mój nos? Jest... złamany? - spytała przerażona Rachel.
- Nie, kochaniutka, jest obity. - powiedziała łagodnie pani Pomfrey.
- Mam kilka pytań na temat tego co się stało... - mówiła McGonagall. - Postaram się o ukaranie ucznia który to zrobił.
- Ale ja... To było nie chcący... Bo... - jąkała się Rachel.
- Spokojnie. - powiedziała McGonagall.
- Bo była bójka, ale to wszystko przez Dianę, sprowokowała Alex'a... On się rzucił na James'a... Nagle pojawił się jego brat...
- Ach, no tak, pan John Davis. - powiedziała zimnym głosem McGonagall.
- Tak, no więc... on chciał uderzyć Alex'a... Ja w ostatniej chwili go zasłoniłam i przyjęłam... to... John nie chciał tego zrobić, proszę go nie karać. - mówiła Rachel.
- No jasne, ukaram ich trzech... Pannę Johnson, pana starszego Davis'a i pana Thomson'a.  - powiedziała wzburzona McGonagall.
Nagle do pomieszczenia wleciał Alex, Max i Sonia.
- Podobno... się... obudziłaś... - dyszała Sonia.
Wszyscy usiedli wokół Rachel nie zwracając uwagi na McGonagall.
- Jak się czujesz? - spytał Max. - Jesteś blada.
- Dobrze się czuję... - odpowiedziała Rachel. - Gdzie Lusi?
- Na zebraniu chóru. - powiedziała Sonia.
- Przepraszam, pani McGonagall, a mogę już wyjść ze skrzydła szpitalnego? - spytała błagającym tonem Rachel.
- Cóż, spytaj się pani Pomfrey. A ja tym czasem poproszę pana Thomson'a ze mną. - powiedziała McGonagall. Alex rzucił gniewne spojrzenie Rachel, jakby to była jej wina.
- Ja uważam, że nie powinnaś opuszczać jeszcze skrzydła! - powiedziała zmartwiona pani Pomfrey widząc, że Rachel wstaje.
- Ale czemu? Czuję się znakomicie. - powiedziała Rachel.
- Ale masz mi nie ściągać opatrunku! - warknęła pani Pomfrey gdy Sonia, Rachel i Max opuszczali już pomieszczenie.
 ---
Krótki rozdział <3
Dobranox
21:15

wtorek, 17 listopada 2015

Rozdział 13. - Trening

Max i Rachel byli już na stadionie quidditch'a. Stadion był taki jaki opisał jej Max, zapamiętała go dobrze, usiedli się razem na trybunach i czekali aż drużyna zacznie swój trening. Max nawijał ciągle o tym jakie ważne jest być szybkim i pomysłowym aby zostać ścigającym.
- Chciałbym zostać ścigającym. - powiedział kończąc swoją rozmowę. - Będę miał szansę za rok się o to postarać bo Ben Wilson za rok kończy Hogwart tak samo Victoria Foster i Jake Simmons i będą chcieli nowych ścigających i szukającego.
- To wspaniale, chciałabym już to zobaczyć. - rzekła Rachel.
- Dziwi mnie to, że w pierwszy dzień od razu idą ćwiczyć, chyba przykładają się do tego bardzo. - rzekł Max.
- Ciekawe. - odpowiedziała krótko Rachel.
- Wychodzą! - powiedział głośno Max i wstał popychając prawie Rachel.
Rachel uśmiechnęła się i stanęła obok niego patrząc na to jak drużyna się szykuje do treningu. Wychodziły osoby w szkarłatnych szatach z miotłami w rękach dyskutując na jakiś temat. W końcu jeden z nich oderwał się od ziemi i poleciał prosto do trzech słupków bramkowych, zapewne obrońca. Ktoś wypuścił tłuczki, złoty znicz i kafel. Ścigający podawali sobie zgrabnie kafla, gdy tłuczkami zajmowali się pałkarze. Złoty znicz latał wszędzie, czasem nawet za boisko a szukający próbował go znaleźć. Rachel wyszukała go z łatwością, lecz ich szukająca nie zobaczyła go przez pierwsze dziesięć minut treningu.
- Patrz, obrońca to jest George Kelly, jest kapitanem drużyny i jest na piątym roku nauki w Hogwarcie. - mówił Max. - Tamta to Sarah Ross, ścigająca, na trzecim roku. Ten to Jake Simmons, ścigający na ostatnim roku. Tamten to Ben Wilson, ścigający, na siódmym roku... Ci dwaj pałkarze to James Miller i Alfie Reed. Ta dziewczyna to szukająca, Victoria Foster, ostatni rok.
- Ta Victoria chyba jakaś, trochę no... ślepa... - powiedziała Rachel. - Zdążyłam zauważyć tego znicza z pięć razy a ona nie może go wyczaić.
- No wiem. To jest ich prawie najgorszy gracz, zaraz po Ben'ie. - rzekł Max.
Siedzieli tak w ciszy skupiając się na graczach gdy nagle na trybuny wparowała Sonia i Alex.
- Szukaliśmy was wszędzie! - powiedział Alex.
- Mówiliście, że idziecie go Hagrid'a! - powiedziała zaskoczona Sonia.
- Bo byliśmy... tylko, że... przypomniało mi się o... tym treningu. Bardzo chciałem to zobaczyć. - odparł Max.
- A gdzie Lusi? - spytała Rachel.
- Z Flitwick'iem już mają próby chóru... Planują występ przed całą szkołą więc... przykładają się. - odpowiedział Alex.
- Tak. A więc oglądacie sobie quidditch'a beze mnie? Toż to wariactwo! - powiedziała żywo Sonia i natychmiast stanęła obok Rachel patrząc na graczy. Max wytłumaczył jej kto jest kim i co musi zrobić.  Alex poszedł sobie prawie od razu gdy Max zaczął gadać. Po godzinie trening się skończył.
- ... więc musicie ćwiczyć! - usłyszęli George'a Kelly'ego mówiącego do drużyny gdy Rachel, Sonia i Max schodzili i szli w stronę Hogwartu.
---
Nudny i krótki rozdział.
17:59

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 12. - Zajęcia

Uczniowie weszli z powrotem do Hogwartu. Mieli teraz kilkuminutową przerwę.
- Widzieliście? - spytał po chwili Max. - Diana jest w tym niezła.
- Cóż, nie zleciała z miotły. Tylko szczęście, w końcu przez przypadek mógł ktoś ją zepchnąć, tak... przez przypadek... - mówiła Sonia.
- To nie moja bajka. - powiedział Alex. - Nie lubię latać.
- Powiem ci, że wcale źle ci nie szło. - powiedziała Sonia.
- Taak, było okropnie. - powiedział Alex.
- Ja też nie czuję się za swobodnie na miotle. Zawsze wolałam śpiewać i grać na gitarze. - rzekła Lusi.
- No niezła w tym jesteś, a nawet więcej niż niezła. - powiedziała zdecydowanie Sonia. - Zawsze chciałam tak grać.
- Gitara? - zdziwił się Max i Alex.
- No nie mówcie, że nie słyszeliście o gitarze. - powiedziała nagle Rachel.
- To taki instrument, ma struny, ma taką dziurę w pudle. - śmiała się Sonia. - No dobra, nie wiem jak wam to tłumaczyć.
- Chodzi ci o Brzękadło? - spytał Max. - Opisałaś właśnie taki instrument.
- No to może coś w tym stylu. Ale gra się naciągając struny. - powiedziała Lusi.
Rachel rozejrzała, nie za bardzo lubiła tematy związane z instrumentami. Spojrzała w kąt, zobaczyła John'a opierającego się o ścianę i gadającego ze swoim kolegą o jasnej cerze.
- Widziałem jak latałaś. - powiedział do niej John. - Mieliśmy akurat przerwę. Nie byłaś zła, ty też byłaś dobra.
Wskazał na Sonię i uśmiechnął się gdy na niego spojrzała.
- Ignoruj go... - mówiła szeptem do siebie Sonia.
- My mamy koniec przerwy no cóż, idziemy, na razie! - pożegnała go Lusi.
Rachel pokiwała mu i poszła za resztą.
- Teraz zaklęcia. - powiedział Max. - Możesz zaimponować Flitwick'owi, on prowadzi chór w Hogwarcie.
Spojrzał na Lusi.
- No może, ale co ja takiego bym musiała zrobić? - spytała go.
Sonia była pogrążona w rozmowie z Alex'em, Lusi rozmawiała z Max'em, Rachel nie miała z kim pogadać więc patrzyła na portrety i na wymijające ich duchy.
- Witam. - pokłonił się jej jakiś duch. - Jestem Sir Nicholas de Mimsy-Porpington, znany jako prawie bezgłowy Nick, duch Gryffindoru.
- Miło poznać. - powiedziała uśmiechając się Rachel.
- Już jesteśmy przed klasą, Rachel. - powiedziała Lusi.
Weszli do środka.
- Ma lekko goblińskie pochodzenie... Jest bardzo niski i jest opiekunem domu Ravenclaw. - powiedział na ucho Rachel, Max.
- I nie najgorzej słyszy! - zapiszczał Flitwick.
- Przepraszam... - powiedział Max rumieniąc się lekko.
Gdy wszyscy uczniowie weszli do klasy Flitwick odezwał się.
- Witam! Jestem profesor Filius Flitwick.Opiekun domu Ravenclaw. Zaklęcia i uroki to rodzaj lekcji gdzie będziemy się uczyć jak czarować za pomocą różdżek, które nabyliście na pokątnej. Dzisiejsza lekcja będzie na temat użycia zaklęcia Wingardium Leviosa. - zrobił charakterystyczny ruch różdżką. - Obrót i trach! Proszę wyciągnąć różdżki.
Wszyscy się poruszyli i wyciągali różdżki prócz Krukonów którzy już mieli je przygotowane. Gdy mieli je już wszyscy wyciągnięte Flitwick powiedział:
- A teraz wszyscy powtórzcie. Wingardium Leviosa. - powiedział.
- Wingardium Levbiosa. - powiedzieli uczniowie.
- Nie Lebiosa! LEVIOSA! - powiedział głośno profesor.
- Wingardium Leviosa! - powiedziała głośno klasa.
- Wspaniale. A teraz proszę spróbować. - powiedział i usiadł się na stosie książek na których siedział na fotelu.
Wszystkim nieźle szło, Soni i Lusi prawie się udało.
- Wingardium Leviosa! - powiedziała wyraźnie Sonia chórem razem z Lusi i Rachel.
Pióra podniosły się i pofrunęły do góry, Max patrzył zazdrośnie na pióra, ale po kolejnej próbie jemu też się udało. Krukoni nie dali za wygraną i też szybko sprawili, że ich pióra poszybowały w górę. Lekcja minęła szybko. Lusi dowiedziała się, że może dołączyć do chóru. Alex miał lekkie trudności z tym zaklęciem ale Lusi i Sonia mu pomogły i w końcu i on zaliczył to zadanie. Po zaklęciach mieli godzinną przerwę, więc udali się do pokoju wspólnego i tam spędzili resztę wolnego czasu. Alex ćwiczył razem z Lusi zaklęcie Wingardium Leviosa. Nieźle im wychodziło i nawet lepiej od Max'a, więc wszyscy zaczęli to ćwiczyć, aż do momentu w którym jedno z podnoszonych krzeseł runęło na ziemię.
- Zaraz będzie lunch, chodźmy. - powiedział Alex i wstał z kanapy z przed kominka przeciągając się i ziewając. Gdy wyszli zobaczyli John'a czekającego przed portretem Grubej Damy.
- RACHEL! Chodź, chce ci coś pokazać. - powiedział szybko i głośno John chwytając mnie za nadgarstek i ciągnąc za sobą.
- Ja eee... zobaczymy się w Wielkiej Sali... - powiedziała zaskoczona Rachel do Max'a i innych.
Pobiegli po schodach i John zaczął prowadzić Rachel w nieznanym jej kierunku.
- Gdzie mnie ciągniesz? - spytała z oburzeniem Rachel.
- ZOBACZYSZ! - powiedział wyraźnie podniecony John. - Spójrz.
John wskazał coś za rogiem, lekko się wychylając. Wyjrzałam, zobaczyłam ciemnowłosego mężczyznę o zielonych oczach.
- Kto to? - spytała po chwili Rachel.
- Harry Potter! - powiedział szybko John.
- Co?! - spytała głośno Rachel tak, że echo poniosło się po korytarzu, a John uciszył ją jednym gestem. Usłyszeli kroki w ich stronę.
- Dzień dobry. - powiedział John, patrząc na Harry'ego Potter'a.
- Witam młodzież. - uśmiechnął się do nich. - Nie powinniście być na lunch'u?
- Powinniśmy. - powiedział bez zastanowienia John.
- Chodź John. - powiedziała szybko Rachel.
- Ależ spokojnie. - powiedział Potter. - Z chęcią was poznam. Ja jestem Harry Potter, byłem gryfonem i będę waszym nauczycielem obrony przed czarną magią.
- Jestem John Davis, Ślizgon. - powiedział bez zastanowienia chłopak.
- Jestem Rachel Collins, Gryfonka. - rzekła Rachel.
- Miło było was poznać. - powiedział i chciał już pójść gdy nagle John go zatrzymał.
- Słyszałem, że jest pan wężousty. - powiedział John.
Rachel zarumieniła się i zrozumiała o co chodziło John'owi.
- Byłem. A czemu pytasz? - spytał Potter.
- Ale jak to... był pan? Ja jestem. I tak się składa, że Rachel też. - powiedział bez zastanowienia.
- Daj spokój John, idziemy. - skarciła go Rachel.
- Bardzo ciekawe, ja też byłem Gryfonem, który był wężousty. Pani Rachel jest czystej krwi czy może półkrwi? - spytał Potter.
- Mugol. - powiedziała Rachel. - Ja już muszę iść, do widzenia.
Rachel odbiegła i pobiegła prosto do Wielkiej Sali. Jakimś cudem trafiła i dobiegła na miejsce obok Lusi i Max'a.
- Potter... jest... w... szkole... - wydyszała Rachel.
- Co? Harry Potter? - zdziwiła się jakaś rudowłosa dziewczyna siedząca niedaleko.
- Harry Potter. - powiedziała Rachel. - Będzie nauczał obrony przed czarną magią.
- OJEJU! - krzyknęła z podniecenia Sonia wylewając sok z dyni na obrus. Włosy tym razem przybierały kolor fioletowy.
- Spokojnie. Tylko mini informacja. - powiedziała Rachel i zaczęła jeść sałatkę, schabowy i ziemniaki, popijając sokiem dyniowym. Po lunch'u minęła się z John'em, który rozmawiał ze swoim tym samym kolegą co zawsze. Pobiegli od razu na obronę przed czarną magią. Weszli do klasy i usiedli się w ławkach. Rachel usiadła się z Max'em, Sonia z Alex'em, Lusi zaś z Chris'em Cleveland'em. Wszyscy czekali, aż do klasy wszedł Harry Potter, niektórzy uczniowie szeptali, ale Rachel nie wykazywała żadnego zaskoczenia ani podniecenia.
- Dzień dobry profesorze. - powiedziała chórem klasa.
- Dzień dobry uczniowie. - powiedział Potter. - Witam was na lekcji obrony przed czarną magią, najpierw zapoznam was z tym z czym chcemy walczyć. No więc czarna magia to rodzaj magii zakazany, służy od czynienia zła. Tych którzy zajmują się czarną magią nazywamy czarnoksiężnikami. Obrona przed czarną magią, to przedmiot który ma was nauczyć bronić się przed atakami z ciemnych stron. Kto mi wymieni niektórych znanych czarnoksiężników?
Uczniowie nie pewnie wznosili ręce do góry, Rachel, Sonia i Lusi nie znały nikogo więc nie podniosły rąk do góry, mimo, że cała klasa jednak podniosła ręce.
- Tak, panie...?
- Thomson. - odezwał się Alex.
Rachel spojrzała na niego.
- No więc panie Thomson, kogo pan zna?
- Lord'a Voldemort'a. - odpowiedział pewnie Alex.
- Prawda! Może kogoś innego znacie? - spytał Potter.
Rachel widziała, że Alex coś szepcze Soni na ucho, a a od razu podniosła rękę do góry.
- Tak pani...?
- Grimmie. - powiedziała łagodnie Sonia.
- Panno Grimmie więc co pani powie?
- Bartosz Igielnik. 
- Taak. Dobrze więc, więcej na ten temat znajdziecie na stronie piątej. Proszę na następną lekcję napisać dziesięć wam znanych czarnoksiężników i to co okropnego zrobili. - powiedział Harry Potter.
Reszta część lekcji zajmowało głównie czytanie podręcznika. Lekcja szybko się skończyła, gdy wyszli Rachel i Sonia chwaliły tą lekcję bo wydawała się im najciekawsza. 
- Teraz eliksiry. - powiedziała Lusi.
- Z Ślizgonami. - jęknął Max.
- Nie przypominaj! - powiedziała szybko Sonia. 
Poszli pod klasę eliksirów i czekali tam do końca przerwy, po czym weszli do środka i czekali na nauczyciela. 
- Witam jestem profesor Horacy Slughorn! - powiedział głośno nauczyciel.
- Dzień dobry profesorze. - powitała go klasa.
Rachel znowu zobaczyła Dianę, James'a i Luke'a i wkurzyła się, zobaczyła, że Sonia ujrzała ich też, bo patrzyła z wściekłą miną na nich, a jej włosy robiły się czerwonawe. Lekcja nie była zbytnio ciekawa według Max'a, Alex'a i Rachel. Dla Lusi była nawet ''fajna'' jak to powiedziała, ale dla Sonie był po prostu wspaniały. 
- Fajne te eliksiry. - powiedziała Sonia gdy wychodzili z klasy.
- Świetnie, ja ich nienawidzę. - powiedział Alex.
- Ty niczego nie cierpisz. - powiedziała Rachel. 
- Ludzie, już mamy wolne! - powiedziała Lusi.
- Nie, musimy jeszcze zrobić pracę domową na obronę przed czarną magią bo mamy jutro dwie pod rząd, tak samo eliksiry, trzeba przeczytać cały rozdział w książce... - przypomniał Max.
- Co jutro mamy za lekcje nudziarzu? - spytał Max'a, Alex.
- Pierwsza transmutacja, potem dwa razy eliksiry, lunch, dwa razy obrona przed czarną magią i zielarstwo. - powiedział z pamięci Max. 
- Ja idę od razu do biblioteki odrobić zadania. - poinformowała ich Rachel. 
- Ja też. - powiedział Max.
- My też. - dodały Lusi i Sonia.
- Ja będę w Pokoju Wspólnym. - powiedział szybko znudzony Alex.
Wszyscy czterech poszli do biblioteki i zasiedli przy książkach odrabiając obronę przed czarną magią. Rachel napisała to równie szybko jak Sonia. Max ślęczał nad tym co takiego złego zrobiła
Trauma Szurman. A Lusi po prostu się nie śpieszyło. Rachel i Sonia otwarły w tym czasie podręczniki z eliksirów i zaczęły czytać rozdział, gdy skończyły, Max i Lusi byli w połowie czytania, więc dziewczyny popatrzyły sobie na inne, różne książki z biblioteki, gdy wreszcie skończyli udali się do pokoju wspólnego do Alex'a. 

- Obiecałam Hagrid'owi, że go odwiedzimy, ktoś chce pójść ze mną? - spytała Rachel gdy byli już w pokoju.
- Ja mogę. - powiedział Max.
- Jestem wyczerpana. - powiedziała Sonia. 
- Nie tylko ty. - dodała Lusi. 
Rachel spojrzała na Alex'a.
- Nie licz na mnie. - powiedział od razu. 
- Najwyżej pójdziemy sami. - powiedział Max śmiejąc się z Soni która już drzemała na sofie. 
Rachel poszła z Max'em na błonia gdzie było bardzo ciepło. Doszli wreszcie do chatki Hagrid'a na skraju lasu i zapukali w wielkie drzwi. 
- Kto tam?! - krzyknął głos zza drzwi.
- To ja Rachel! - powiedziała.
- Proszę wejść. - powiedział uprzejmie otwierając im drzwi i uśmiechając się szeroko. - A gdzie tamci przyjaciele? 
- Zmęczeni. - powiedziała uśmiechając się Rachel.
- Jestem Max, Max Jackson. - powiedział nie pewnie Max i poprawił sobie okulary. 
- Miło poznać. Usiądźcie. - powiedział Hagrid.
Rachel i Max usiedli na wysokich krzesłach, od razu podszedł do nich pies Hagrid'a.
- Pies wabi się Kieł. - powiedział Hagrid szykując herbatę i wlewając ją do wielkich kubków.
- Ładny pies, od zawsze uwielbiałam zwierzęta. - powiedziała Rachel. 
- Ja też. - dodał Max.
- Miło słyszeć. - powiedział Hagrid. - Jak podobał się wam pierwszy dzień w szkole?
- Świetny był. - powiedział Max. - Pierwsza lekcja najlepsza, latanie. 
- Tak, było genialnie. - dodała Rachel. - A obrona przed czarną magią i zaklęcia były niesamowite. Eliksiry nie przypadły mi do gustu. 
- Heh. - zaśmiał się Hagrid. - Ja jestem nauczycielem od opieki nad magicznymi stworzeniami! 
- Miło słyszeć, że będzie nas uczył ktoś tak uprzejmy jak pan. - powiedział Max.
- Oj tam, oj tam. - zaczerwienił się Hagrid.
Max napił się herbaty, Rachel także. Kieł położył pysk na nogach Max'a. 
- Dobry piesek. - powiedział Max.
- Ma już swoje lata, staruszek. - powiedział Hagrid. 
- Ojej, zapomniałem o tym, że jest trening quidditcha, chciałem to widzieć. - powiedział Max.
- Nie przejmujcie się możecie iść, wyślę wam kidy indziej sowę. - powiedział Hagrid i pożegnał ich. 
Max i Rachel rozmawiali o quidditchu przez całą drogę do stadionu. 
---
Zmęczona.
Rozdział chyba ciut za długi.
Dobranox.
21:45

Rozdział 11. - Metamorfomagia i lekcja latania

Rachel leżała na swoim łóżku, nadal w ubraniu. Nagle usłyszała krzyk Soni. Od razu się poderwała i spojrzała z uwagą na otoczenie, teraz zaciekawiło ją to pomieszczenie. Dormitorium wyposażone było w umieszczony centralnie piec, na którym wisiały mokre ręczniki, były także łóżka z baldachimami. Rachel ocknęła się i spojrzała w stronę z której dochodził wrzask.
- Spokojnie Sonia... Wszystko będzie dobrze... - usłyszała pocieszający głos Lusi.
- DOBRZE?! Moje włosy są zielone! - wrzasnęła Sonia.
Rachel wstała szybko i podeszła do dziewczyn.
- Uhm, co się stało?.. - spytała.
- Nie widać?! - krzyknęła Sonia.
- Uspokój się bo pobudzisz wszystkich. - rzekła Lusi.
Sonia westchnęła i zasłoniła twarz rękoma.
- Ale jak j-ja teraz wyglą-ądam? - spytała jęcząc Sonia.
- Pójdziemy do McGonagall. Ale najpierw mi wytłumacz jak to się stało? - spytała zdziwiona Rachel.
- No bo, miałam koszmar. Byli tam Ślizgoni... Ugh, zaatakowali nas jakimś zaklęciem i błysło zielone światło. Potem było tylko zielono, i nagle TO! - wrzasnęła znowu Sonia wskazując na swoje zielone włosy, które jeszcze wczoraj były czarne.
- Aha. Ubierzmy może najpierw szatę i ogólnie wszystko a potem zabierzemy cię jakoś do McGonagall, nie znam drogi więc pójdziemy po Alex'a... - zaproponowała Rachel.
- PO ALEX'A?! Nie no świetnie! - zapiała Sonia. - Od razu może Max się z nami zabierze?
- Czemu nie. - powiedziała Lusi i uśmiechnęła się do Soni.
Sonia tylko ubrała się szybko tak jak Rachel i Lusi. W dormitorium stały jeszcze dwa łóżka, ale były już puste. Rachel uczesała Sonię tak by nie wychodziły jej włosy z poza kaptura. Gdy już skończyły spojrzała tylko na zegar, była 8.00, czyli śniadanie powinno się zacząć. Wyszły z dormitorium uczesane i ubrane. Rachel miała rozpuszczone włosy, lekko falowane, Lusi miała rozpuszczone swoje czarne, proste włosy. Sonia zaś miała zielony kok na czubku głowy, lecz szybko przysłoniła go kapturem. Na szczęście Alex i Max czekali na nie przy kominku.
- Czemu.. - powiedział Alex.
- Nie ważne. - warknęła Sonia. - Zaprowadź mnie do McGonagall.
- Nas. - powiedziała Lusi.
- No tak NAS! - poprawiła się szybko Sonia. - Moje włosy są zielone.
- Co?! - spytał wstrząśnięty Max.
- No... Idę do McGonagall by się dowiedzieć o co chodzi. - powiedziała Sonia.
Rachel, Lusi i Sonia spojrzały z nadzieją na Alex'a.
- No dobra! Chodźcie szybko. McGonagall powinna być w Wielkiej Sali. - powiedział Alex idąc w stronę wyjścia. Max, Lusi, Sonia i Rachel pobiegli za nim. Minęli kilka uczniów idących w stronę Wielkiej Sali. Sonia trzymała cały czas swój kaptur by nie zleciał. Wbiegli do Wielkiej Sali i zauważyli McGonagall.
- Pani profesor! - zawołał Max. - Profesor McGonagall!
McGonagall odwróciła się i spojrzała na Max'a, Alex'a, Sonię, Lusi i Rachel.
- Tak? - spytała sucho McGonagall.
- Sonia powiedziała, że ma zielone włosy i, że nie wie jak to się stało. - powiedział szybko Alex.
- Co?! Przecież jakim cudem! Chyba, że pani Grimmie posiada niezwykły talent czyli jest Metamorfomagikiem. A to na prawdę rzadka umiejętność. - powiedziała zaskoczona lecz także zdumiona McGonagall.
- Metarmo... Co? - spytał Alex.
- To umiejętność zmieniania się pod różnym względem, czyli możesz zmienić sobie kształt nosa, kształt twarzy i kolor włosów. Jest dużo możliwości, a ty możesz to robić bez użycia czarów. - powiedział szybko Max, zanim McGonagall zdołała odpowiedzieć. - Też się zdziwiłem jak usłyszałem, że ma zielone włosy ale nie byłem do końca pewny czy jest Metamorfomagiczna.
- Genialnie panie Jackson! - powiedziała zaskoczona McGonagall. - 5 punktów dla Gryffindor'u!
Max uśmiechnął się szeroko patrząc na towarzyszy.
- Ale jak zmienić ponownie swoje włosy w normalny kolor? - spytała po chwili Sonia.
- Musisz się skupić, zamknąć oczy i pomyśleć o tym jaki chcesz mieć kolor włosów, a to się stanie. - rzekła McGonagall.
Sonia spróbowała tego co kazała jej McGonagall. Ściągnęła kaptur z nadzieją i otworzyła oczy.
- Brawo! Ślicznie wyszło, ciemno kasztanowe włosy. - powiedziała McGonagall.
Sonia uśmiechnęła się niepewnie i usiadła przy stole Gryfonów z Lusi, Rachel, Max'em i Alex'em.
- Ah tak, wasze plany zajęć, proszę bardzo! - rzekła McGonagall i wręczyła im plany zajęć.
- Dziękujemy. - powiedziała Rachel i od razu zaczęła przeglądać swój plan.
- Najpierw mamy latanie na miotle, zaklęcia, przerwa, potem lunch, później obrona przed czarną magią i eliksiry. - wyrecytowała Lusi.
- PIERWSZE MAMY LATANIE? - spytał podniecony Max. - Zwykle latanie zaczyna się po dwóch tygodniach nauki...
- Taak. - powiedział Alex.
Rachel sięgnęła po kanapkę i zaczęła jeść. Chciała trochę się wykazać na lataniu na miotłach by nie zbłaźnić się, ogólnie jakoś wolała być w tym dobra. Napiła się trochę soku z dyni i poczuła się bardziej ożywiona. Niedługo pójdziemy na lekcje, jej pierwszą lekcję. Spojrzała na Max'a a on nadal przyglądał się swojemu planu zajęć.
- Latanie mamy z wszystkimi... Zaklęcia z Krukonami, obronę przed czarną magią mamy z...Ślizgonami, eliksiry z... z... Ślizgonami... - westchnał Max.
- Ojeju! - zdziwiła się Sonia, nagle jej włosy zaczęły robić się czerwone.
- Uspokój się, kolor włosów może także zależeć od tego co w tej chwili odczuwasz. - przypomniał jej Max.
- No świetnie! - powiedziała skupiając się Sonia, a jej włosy powoli zaczynały wracać do normalnego koloru.
- Dobra, musimy się pośpieszyć. - przypomniała Lusi. - Musimy dojść tam, nie?
- No taak. Ale ja znam dobrze drogę. - powiedział Max.
Wszyscy wstali, napili się trochę soku i poszli w stronę wyjścia. Kilka razy mijali srebrzyste, prawie przezroczyste, postacie lecące w powietrzu.
- Cholibka! Rachel! - Rachel usłyszała znajomy głos, a gdy się odwróciła zobaczyła tego samego ogromnego człowieka co zabrał ich przez jezioro. - Przyjdź do mnie po zajęciach i oczywiście po nauce! Zabierz też swoich sympatycznych koleżków!
- Dobrze. - powiedziała uprzejmie Rachel.
- Kto to? - spytała Lusi.
- To Rubeus Hagrid. Ale każe mówić do siebie Hagrid.  - powiedziała Rachel.
Wyszli na zewnątrz, Hogwart otaczał las i wielkie góry. Poszli kawałek dalej przed zamek i czekali na profesora. Nagle wyszła ich nauczycielka, pani Hooch. Profesor nosiła białą koszule i czarny krawat z herbem Hogwartu oraz czarny płaszcz.
- Dzień dobry drodzy uczniowie! - powiedziała zdecydowanym głosem.
- Dzień dobry pani profesor. - powiedzieli chórem uczniowie.
Rachel zauważyła Dianę, James'a i Luke'a, spojrzała na nich z odrazą i odwróciła wzrok z powrotem na nauczycielkę. Zapewne, Rachel,  nie dosłyszała tego co powiedziała by wszyscy się poruszyli i stanęli obok mioteł leżących niedaleko na trawie. Uczniowie zaczęli krzyczeć ''Do mnie! Do mnie!'' wyciągając prawą rękę nad miotłę. Miotła Max'a od razu poszybowała w górę a on ją chwycił, uśmiechnął się, ale po chwili Diana też już miała miotłę, podobnie jak James i Luke. Rachel wyciągnęła rękę patrząc na Sonię i Lusi.
- Do mnie!!! - wrzasnęła Sonia, której włosy znowu zaczęły się czerwienić, a Diana zaczęła chichotać. Miotła jednak poderwała się i Sonia ją chwyciła.
- Do mnie! - powiedziała zdecydowanie Rachel, miotła jednak się nie ruszyła.
- Do mnieee! - krzyknęła Lusi, miotła poderwała się i opadła z powrotem. - No bez żartów!
- Do mnie! - powiedziała bardziej zdecydowanie Rachel, a miotła wystrzeliła w górę i Rachel już ją trzymała. Spojrzała w prawo, Alex nie mógł sobie poradzić, ale po kilku minutach jemu też się udało, Lusi zajęło to jednak mniej czasu.
- Stop! Trzymajcie swoje miotły. Przenieście nogę przez kij i czekajcie na mój znak, wtedy odepchnijcie się mocno nogami od ziemi. Na mój gwizdek! - wszyscy zaczęli robić to co kazała im pani Hooch. - Raz.. Dwa.. TRZY!
Usłyszeli gwizdek. Rachel odepchnęła się mocno od ziemi tak jak Max i Sonia. Lusi poderwała się trochę później bo patrzyła rozkojarzona na las. Alex nie był zbyt pewny siebie ale zrobił to.
- Świetnie! Teraz proszę starać się pokierować miotłą tak by zatoczyć koło, które jest narysowane na ziemi! - pani Hooch wskazała na trawę i zrobiła okrężny ruch palcem.
Wszyscy zaczęli lecieć w tą stronę. Rachel dziwnie się czuła, leciała nad ziemią, na jakiejś miotle, ale czuła się wolna jak nigdy. Zrobiła bez problemu okrążenie, Sonia towarzyszyła jej obok, tak samo jak Alex, Lusi i Max. Tym razem włosy Soni zmieniły barwę na purpurową. Wydawało się to dziwne. Diana, James i Luke popisywali się i latali najwyżej. Max nie dał się im sprowokować, ale zaczął latać szybciej i zostawiał ich samych.
- Wspaniale! Brawo panno Johnson, panie Davis, panie Barkley i panie Jackson! Wy byliście najlepsi! - zawołała pani Hooch.
Diana i jej towarzysze uśmiechnęli się drwiąco, a Max podleciał bez konkretnego wyrazu twarzy do Rachel, Soni, Lusi i Alex'a.
- Koniec lekcji! - zawołała po kilkunastu minutach latania okrężnego, pani Hooch.
---
Chyba się trochę za bardzo rozpisałam. xd
17:41

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 10. - Dyskusja

- No, taak. A co? Kto to? Wydaje mi się, że znam to nazwisko... - mówiła Rachel.
- Harry Potter, wybraniec, uratował nas od Sama-Wiesz-Kogo, z resztą... Przecież ty nie wiesz... - urwał Alex.
Rachel nie odzywała się przez chwilę a potem nagle spytała:
- A co charakterystycznego umiał Harry Potter?
- Uhm... No był wielkim czarodziejem, trafił do Gryffindoru, znał mowę wężów i pokonał Czarnego Pana. - odrzekł po chwili zastanowienia Alex.
- Ahh... - westchnęła Rachel i spojrzała na Alex'a.
- Więc, dlaczego jak sądzisz Harry jest podobny do ciebie? - spytał.
- Noo... Nie jestem pewna ale... ale... możliwe, że... - jąkała się Rachel i spojrzała za siebie. - Ja chyba znam mowę wężów...
Alex podskoczył lekko wystraszony, ale po chwili odetchnął i poszedł z Rachel dalej unikając jej wzroku, co nieco ją wkurzyło. Dotarli w końcu do wielkiego pomieszczenia ze schodami poruszającymi się w różne strony. Trochę się przeraziła, na ścianach było mnóstwo portretów na których osoby poruszały się i wychodziły w sąsiednie ramy.
- Słyszałem, że mamy pokój wspólny za portretem Grubej Damy. - rzekł po chwili Alex wchodząc z Rachel po schodach.
- Aha. - mruknęła.
Dotarli do portretu.
- Piękne włosy! - powiedział głośno Alex.
- Dziękuję, oh, a no tak... hasło... wchodźcie. - powiedziała Dama z portrety uśmiechając się do nich i wpuszczając Alex'a i Rachel. Weszli do przytulnego, okrągłego pomieszczenia pomalowanego na czerwono z czerwonymi gobelinami. W pokoju znajdowało się wiele stolików, krzeseł i foteli a w kominku płonęło ognisko. Na lewo i prawo były schody prowadzące do jakiś pomieszczeń. Zauważyli Max'a, Sonię i Lusi siedzących przy kominku i podbiegli do nich.
- No wrrreszcie. - powiedziała Sonia.
- Martwiliśmy się. - dodał Max.
- Co od was chciała? - spytała Lusi.
- Gadała o tym co się stało w pociągu i potem o tym czemu tiara się wahała. Ale... Skoro jesteśmy już tutaj wszyscy, może Rachel łaskawie nam opowie  dlaczego John przygniótł ją do ściany? - mówił drwiąco Alex.
A wszyscy spojrzeli z wielkimi oczami na Rachel. Zawahała się przez chwilę ale w końcu powiedziała.
- No bo się spytałam czy jest wężousty... - powiedziała cicho.
- Jak ty czegoś się uprzesz to nie odpuścisz. - powiedziała z westchnieniem Sonia.
- Ale mówiłaś mi, że sądzisz, że jesteś wężousta. - warknął Alex.
- No bo on zaczął się dziwnie zachowywać. Powiedział do mnie coś w stylu Masz swój dowód z takim sykiem. - powiedziała lekceważąco Rachel. - A ja go zrozumiałam.
- A potem, mówiła, że tiara porównała ją do Potter'a. - rzekł stanowczo Alex patrząc na nią z wysoka.
- Wiesz co, idealnie pasowałbyś chyba do Slytherinu, jakoś na razie jesteś okropnym Gryfonem. - syknęła Rachel. - Powiedziałam prawdę.
- Spokojnie, ludzie, nic się nie stało... - pocieszała Sonia.
- Powiedz to jej. - warknął Alex.
Rachel zignorowała go i usiadła obok Lusi przy kominku.
- Wielki obrońca Ślizgonów... - syczał Alex.
- ODWAL SIĘ ODE MNIE! - ryknęła wkurzona Rachel.
Alex wzruszył ramionami i skierował się do dormitorium chłopięcego mimo tego, że Sonia chciała go zatrzymać. Rachel nie patrzyła nawet na to, tylko patrzyła na dywan, czuła się smutna, rozżalona.
- Nie przejmuj się. - mówił Max.
- Taa, łatwo mówić. - syknęła Sonia. - Idę spać.
- A tą co ugryzło? - spytała Lusi.
Rachel wzruszyła ramionami ale nie odwracała wzroku od dywanu. Była bardzo senna.
- Oh, no dobra ja też idę spać. - powiedziała po kilku minutach Lusi i ziewnęła ciężko.
 Wstała i poszła. Rachel i Max zostali wpatrując się w ogień.
- Na serio... - rzekł Max. - ... jesteś wężousta?
- No tak, tak myślę. - powiedziała Rachel.
- Możemy to sprawdzić. - dodał po chwili namysłu. - Wyobraź sobie, że płomienie ognia to węże. Bardzo się skup i wypowiedz to w języku węży.
Rachel wpatrzyła się w płomienie ognia które wirowały w różne strony.
- Ale co mam powiedzieć? -syknęła skupiona Rachel.
- O mój Boże. Jesteś wężousta. - powiedział podniecony Max.
- Ale ja się aby spytałam co mam powiedzieć. - odrzekła cicho Rachel.
- Ale powiedziałaś to w języku węży. - odpowiedział.
- No ale jak można używać języka węży nie wiedząc o tym? - zapytała Rachel.
- Można. - zaśmiał się Max jakby to było oczywiste.
Rachel wyprostowała się i spojrzała na Max'a.
- Jesteś senna, lepiej się połóż. - powiedział Max.
- Dobra. Ty też. - dodała Rachel idąc w stronę dormitorium dziewczyn.
Pierwsze co zrobiła gdy weszła to od razu uwaliła się na łóżko i zasnęła.
---
Rozdział od niechcenia.
Zmęczona.
Dobranox.
21:19

czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział 9. - Wężousty

Rachel, Lusi, Sonia, Alex i Max siedzieli przy stole patrząc na innych Gryfonów. Uśmiechali się do siebie, czasem Alex zaczynał naśladować Dianę wrzeszczącą na Luke'a którego naśladował Max.
- Uwaga! Witam was w kolejnym roku nauki w Hogwarcie! - krzyknęła McGonagall wchodząc na podest. - Przypominam o zakazie wchodzenia do Zakazanego Lasu. Nasz woźny pan Filch przypomina też by nie wychodzić z dormitorium od godziny ósmej wieczorem. A teraz uczta!
Na stole zaczęły pojawiać się stosy jedzenia, kurczak, schabowe, ziemniaki, sałatki i inne. Alex i Sonia szybko wyciągnęli ręce po kurczaka i zaczęli jeść, Lusi nadal nieśmiała, wyciągnęła ręce po sałatkę, ale trochę ubrudziła stół, Max pomógł jej to sprzątnąć. Rachel patrzyła na innych z Gryffindoru, ale i patrzyła na stoły innych domów patrząc co się dzieje. Nagle usłyszała za sobą szept.
- Panno Collins, chodźmy na słówko do mojego gabinetu... - usłyszała za sobą cichy głos McGonagall. - Poproszę też pana Thomson'a.
Ostatnie zdanie skierowała do Max'a, Alex'a, Soni i Lusi. Wszyscy wstali ale McGonagall machnęła ręką i zabrała Alex'a ze sobą. Sonia patrzyła ciekawie na nich kroczących za panią dyrektor. Rachel spojrzała na stół Ślizgonów, nie było przy nim dwóch osób. John'a i James'a. Bez słowa Rachel pobiegła za McGonagall.
- Prze pani... A właściwie, czemu nas pani ciągnie do swojego gabinetu? - spytała w końcu Rachel.
- Chcę porozmawiać o tym co wydarzyło się w pociągu. - powiedziała szybko McGonagall.
Spojrzałam na Alex'a ale on tylko wzruszył ramionami i popchnął mnie bym szybciej szła. Nagle ujrzeli gargulec.
- Jelly Belly! - powiedziała wyraźnie McGonagall.
Chimera - gargulec odskoczyła na bok, ukazawszy schody które zaczęły jechać w górę. McGonagall weszła na stopień, a Alex i Rachel za nią. Po chwili zobaczyli wielkie drewniane drzwi. Gdy weszli do środka pełno tam było portretów, niektóre chrapały i drzemały sobie a inne patrzyły z ciekawością na przybyszów. Dopiero po ułamku sekundy ujrzeli oni James'a i John'a siedzących na krześle przy biurku dyrektorki.
- Witaj Rachel. - powiedział John i uśmiechnął się machając ręką na powitanie.
- Słyszałam - zaczęła McGonagall. - o bójce w której udział brał młodszy pan Davis i panna Collins.
- Dobrze pani słyszała. - odrzekła Rachel. - Tylko ja nie miałam zamiaru w niej uczestniczyć.
- Co to znaczy? - powiedziała zdenerwowana McGonagall.
- To, pani profesor, że Diana Johnson rozpoczęła tą kłótnię. - powiedział John. - Rządzi się moim młodszym bratem.
John rzucił mordercze spojrzenie James'owi siedzącemu po jego prawej stronie. Tymczasem Rachel nie rozumiała czemu przyszedł z nią tu Alex, nie miał z tym nic doczynienia.
- Diana Johnson? Wspaniale. James idź po nią, a wy dwoje usiądźcie tutaj. - rzekła McGonagall wskazując im miejsca obok John'a. Rachel usiadła posłusznie, Alex zaczął się wahać nie chciał siadać po lewej stronie John'a.
- Więc panie Davis co się stało potem? - spytała spokojniej McGonagall.
- Potem, pani profesor, Luke Barkley i mój brat rzucili się na Rachel. Lecz, ona w porę odskoczyła wpadając na mnie. - mówił swoim tajemniczym głosem John. - Gdyby nie ja, Rachel miałaby kłopoty. Może mi tylko pani wyjaśnić co robi tu ten koleś?
Wskazał ręką na Alex'a nie patrząc na niego tylko na McGonagall siadającą za biurkiem w swoim fotelu.
- Do niego mam też sprawę, panie Davis. - syknęła McGonagall. - Odnoś się z szacunkiem do rówieśników.
Rachel siedziała cicho, przecież nic złego się nie stało w tym pociągu.
- Potem dowiedziałam się, że pani Collins zemdlała. - powiedziała cicho McGonagall.
- Co? - powiedział krótko wkurzony John patrząc na Rachel która odwróciła wzrok.
- No tak. Ale to nie było nic poważnego. - mówiła obojętnie Rachel. - Sonia i Lusi zasnęły, ja też poczułam się zmęczona i nagle zsunęłam się na podłogę.
- Panie Thomson, był pan przy tym? - zagadnęła szybko McGonagall.
- Tak. Rachel zrobiła się cała blada i sztywna, przez chwilę nie czułem jej oddechu... - mówił wyraźnie Alex.
- To nic poważnego. - powtórzyła zdecydowanie Rachel.
- Dobrze się czujesz? - spytała McGonagall.
- Może ma gorączkę? - spytał John patrząc na twarz Rachel.
- Oh, daj spokój wiem, że nic cię nie obchodzę, John. - wyrwało się Rachel.
Alex spojrzał na nią wymownie i odwrócił wzrok wpatrując się w sufit jakby było coś tam ciekawego. McGonagall poprawiła sobie okulary i podeszła do Rachel.
- Długa podróż, może faktycznie... - urwała bo w tej chwili weszła Diana, bez James'a.
- James powiedział, że mam tu wejść. - powiedziała obojętnie Diana, spojrzała nagle na Alex'a i Rachel. - A więc...
- No dobrze pani Johnson! Proszę mi opowiedzieć, co się stało, że zaatakowałaś, a raczej rozkazałaś zaatakować Rachel twoim przyjaciołom. - rzekła ostro McGonagall.
- Ah. To bardzo interesujące... Szłam sobie przez pociąg, szukałam pani z wózkiem z jedzeniem, byłam ogromnie głodna... - mówiła udając żal Diana.
- Do rzeczy. - rzekła szybko McGonagall.
- No... Zauważyłam Rachel z jakimś małym chłopcem, widziałam jak się nad nim znęca.. próbuje czarów na nim... Kazałam Luke'owi i James'owi zabrać jej różdżkę a ona ich zaatakowała. - mówiła udając oburzenie Diana.
- Łże jak pies. - warknął John. - Wszystko widziałem. O mały włos i Rachel by sobie roztrzaskała głowę o róg od półki. Gdybym nie skierował jej tak by upadła na mnie to by skończyło się rozbitą głową.
- Pani Collins. Może mi pani powiedzieć co dokładnie pani robiła na przechadce po pociągu? - spytała McGonagall.
- Ja, no...
- A nie mówiłam! Nawet nie umie się wysłowić. - syknęła Diana.
- Rachel wkurzyła się trochę na nas. - powiedział Alex ignorując Dianę.
- A czemu to panie Thomson miałaby się wkurzyć na was? - spytała McGonagall.
- No bo... - urwał i spojrzał na John'a. - Mówiliśmy o tym do jakiego domu chcemy należeć... Rachel spytała co myślimy o Slytherin'ie... Zaczęliśmy obrażać Ślizgonów i tak dalej. Rachel stanęła w obronie... w obronie... John'a... - w tym momencie John rzucił triumfalne spojrzenie Rachel, która udała, że coś ją swędzi za uchem i odwróciła głowę. - Wyszła z przedziału informując, że idzie się przejść.
- Więc Diano, postanawiam odjąć Slytherin'owi dziesięć punktów i również, - ciągnęła McGonagall ignorując wyraz oburzenia na twarzy Diany. -szlaban w sobotę i niedzielę u mnie, tutaj, w gabinecie. A teraz proszę wyjść. Tylko pan Thomson, proszę zostać.
Rachel wstała, była trochę zdenerwowana, nie wiedziała gdzie ma pójść, może już uroczystość się skończyła i wszyscy poszli do dormitorium do których nie znała drogi... Diana wybiegła najszybciej zbiegając po schodach. Rachel wyszła nie pewnym krokiem, tuż przed nią szedł John. Szła powoli wahając się, John nie odwracał się, poczuła zdenerwowanie jak zeszli ze schodów, John poszedł w inną stronę. A Rachel nie wiedziała gdzie pójść. Oh, no dobra! - myślała.
- John! Czekaj! - krzyknęła za nim Rachel.
- Tak? - spytał przymilnie John.
- Ja, ja nie wiem... Gdzie... - jąkała się Rachel.
- Spokojnie zaprowadzę cię do dormitorium Gryfonów. - powiedział jakby czytał w jej myślach.
- No bo ja nie wiem gdzie kompletnie iść. - powiedziała już trochę pewniej Rachel.
John poszedł do przodu a ona za nim.
- Na serio bawiłaś się w obrońcę Ślizgonów? - zaśmiał się John.
- Tak. Nie pasuje ci coś? - powiedziała trochę wkurzona Rachel.
- Nie nic. Po prostu... czasem Ślizgoni są nie do zniesienia. - rzekł nadal się uśmiechając John.
- Uhm. Chcę się ciebie czegoś spytać. - powiedziała nie pewnie Rachel.
- Słucham. - powiedział krótko John.
- Jesteś wężousty? - spytała cicho Rachel.
Przestraszyła się bo nagle chwycił ją za przedramiona i przycisnął do ściany.
- Co robisz?! -spytała oburzona Rachel.
- Masz swój dowód. - powiedział syczącym głosem John.
- Nie rozumiem. Jaki dowód? - spytała zdziwiona Rachel.
- Cześć Rachel. - powiedział nagle Alex przechodzący obok.
John odszedł szybko od Rachel uśmiechając się do niej szyderczo.
- Dobranoc Rachel... - powiedział tajemniczo John.
Rachel zaczęła masować swoje przedramię które zostało mocno chwycone przez John'a.
- Co wy tam robiliście? - spytał podejrzliwie Alex.
- Później ci wytłumaczę. - powiedziała szybko Rachel. - A od ciebie co chciała McGonagall?
- Pytała się o to czemu Tiara Przydziału się zawahała. Chciała mnie przydzielić do Slytherin'u... Ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
Rachel zamarła przez chwilę.
- Mnie też chciała, mówiła o moim podobieństwie do Potter'a... Zaczęłam ją prosić o Gryffindor i się zgodziła.
- Co? Do Potter'a?
---
Nudy. Mam nadzieję, że się spodoba.
Dobranox!
21:06 

środa, 11 listopada 2015

Rozdział 8. - Tiara Przydziału

Gdy się obudziła widziała tylko kilka zamazanych postaci. Jęknęła cicho i usiadła na zimnej podłodze. Głowa ją bolała, gdy otworzyła oczy ujrzała tylko kolorowe plamy, zamrugała i patrzyła na postacie które klęczą przy niej.
- O co chodzi? - spytała cicho Rachel.
- Zemdlałaś. Pewnie ze zmęczenia... - powiedziała jakaś pani pochylająca się nad nią.
- Tyle strachu nam narobiłaś! - krzyknęła Sonia.
- Gdzie jesteśmy? - spytała normalnie Rachel.
- Zaraz dojedziemy do Hogsmeade. - powiedział Alex.
- Oh. Więc...? - spytała nie wiedząc dokładnie o czym Alex mówi.
- Więc zaraz będziemy w Hogwarcie. - dodał Max po chwili.
Rachel wstała, nieco się zachwiała i podparła się o siedzenie.
- Odpocznij. A tak po tym wszystkim... Ktoś chce coś z wózka kochaneczki? - spytała miłym głosem kobieta.
Rachel dopiero teraz zauważyła, że za kobietą stoi wózek z jakimś jedzeniem. Szybko wyciągnęła trochę czarodziejskich monet i dała pani.
- Poproszę to. - wskazała na fioletowe pudełko z napisem: ,,Fasolki wszystkich smaków Bertiego Bott'a''.
- Dobrze. - powiedziała kobieta oraz zabrała monety i podarowała Rachel pudełko.
Gdy kobieta sobie poszła, Rachel zauważyła, że wszyscy mają już na sobie szaty.
- Ojej, muszę się ubrać. - powiedziała szybko Rachel i włożyła pudełko z fasolkami na siedzenie. Ubrała w pośpiechu szatę i usiadła na siedzeniu. Otworzyła pudełko fasolek.
- Nie radzę jeść. One są na SERIO WSZYSTKICH SMAKÓW. - powiedział Max.
- E tam... Potem je zjem jak tak bardzo wam na tym zależy. - powiedziała Rachel i włożyła fasolki do torby.
- Uhhmm... Źle się czuję. - powiedziała Lusi.
- Tylko nam tu nie mdlej. - rzekł szybko Alex.
- To normalka... - usłyszeli nagle głos zza drzwi od przedziału. - Można mieć nerwy...
Rachel spojrzała na drzwi, stał tam John Davis. Jego towarzystwo coraz bardziej zaczęło wkurzać Rachel.
- Tiara Przydziału sama decyduje o tym do jakiego domu ma trafić jaki uczeń... - uśmiechnął się drwiąco John. - ... możliwe, że nie będziecie w tych samych domach. W Slytherin'ie z chęcią was ugoszczę.
- Ślizgoni nie są tu mile widziani. - syknął Alex.
- Taaak... - powiedział Max.
- To dziwne, dziewczyny jakoś chyba mnie lubią. - powiedział John widząc zakłopotane miny dziewczyn.
- Słuchaj John, dziękujemy za propozycję i za tę radę. - powiedziała Rachel. - Ale chyba pociąg się zatrzymał, więc... wychodzimy.
- Jak sobie życzysz. - powiedział z dziwnym uśmiechem John.
Wszyscy wyszli z pociągu. Rachel, Max, Alex i Sonia starali się jakoś podnieść na duchu Lusi która robiła się już blada. Nagle zauważyli wielką postać machającą w oddali.
- Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! - wołał wielki zarośnięty ktoś.
- Uhm. Kto to? - powiedziała nie pewnie Sonia.
- Jestem Rubeus Hagrid, ale mówcie mi Hagrid, zajmuję się opieką nad magicznymi stworzeniami i jestem gajowym Hogwartu. - uśmiechnął się i zaczął dalej wymachiwać nawołując innych ''pirszorocznych''.
- Dobrze! Wszyscy za mną do łódek! - ryknął Hagrid.
Wszyscy ruszyli prawie biegiem za Hagrid'em, który stawiał ogromne kroki. Usadowili się w łódkach oświetlanych przez małe lampy i popłynęli jeziorem. Rachel siedziała w łódce z Max'em i Sonią. Lusi i Alex płynęli inną łódką z pewną rudowłosą dziewczyną. Nikt się nie odzywał, czasami tylko było słychać stłumione okrzyki zachwytu i szepty w stylu: ,,Mogę przysiąc, widziałem jak jakaś jedna macka wyłoniła się z jeziora!''. Nagle ujrzeli wszyscy wielki zamek oświetlony z różnych stron. Rachel, Max i Sonia wpatrywali się w wielki zamek z zachwytem. Nagle po kilku minutach łódki dotarły do brzegu i wszyscy wyszli na trawę. Alex z trudem pomagał wydostać się Lusi z łódki. Rachel też prawie wpadła do wody ale w porę złapała się Hagrida stojącego obok.
- Oj, uważaj. - zaśmiał się Hagrid.
- Taak. Bardzo mnie ciekawi ta szkoła... - powiedziała Rachel.
- Hogwart. Tak, wspaniała szkoła. Ohh, wielka mi szkoda, że Albus Dumbledore nie może być waszym dyrektorem, nie, że mam coś przeciwko McGonagall. Oj niee.. - pomrukiwał Hagrid.
- Jestem Rachel Collins. - powiedziała po chwili.
- Collins... Collins... Nie znam niestety chyba pani ojca. - powiedział Hagrid.
- Jestem z rodziny mugoli. - powiedziała Rachel.
- Rachel! Chodź już, idziemy do środka! - zaskrzeczała Sonia.
- Miło było cię poznać Rachel. Wpadnij może do mnie raz na herbatkę co? Może w sobotę? - powiedział Hagrid zanim Rachel odbiegła.
- Tak, postaram się. Ale... Gdzie pan mieszka? - spytała nie pewnie.
- Tam! - wskazał drewniany domek na skraju lasu.
- Dziękuje. Do widzenia! - zawołała Rachel odbiegając od Hagrid'a.
Rachel biegła za innymi pierwszoroczniakami razem z Max'em, Alex'em, Sonią i Lusi podpierającą się o Alex'a i Sonię. Wszyscy ustawili się pod schodami, w tłumie pierwszoroczniaków można było ujrzeć Dianę, Luke'a i James'a patrzących z wyższością na innych. Po schodach wchodził właśnie John i pomachał przyjacielsko pierwszoroczniakom. Nagle zza drzwi wyszła pani ze zmarszczkami na twarzy i poważną miną.
- Dobrze więc. Jestem profesor Minerva McGonagall, dyrektorka. Witam was w Hogwarcie. Zaraz odbędzie się ceremonia przydziału, a wy zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów Hogwartu czyli Gryffindor'u, Ravenclaw'u, Hufflepuff'u albo Slytherin'u. Każdy dom zastępuje rodzinę. Musicie być posłuszni, za dobre uczynki dostajecie punkty, a za łamanie przepisów odejmujemy punkty. A teraz proszę za mną! - powiedziała głośno McGonagall.
- Co rok ta sama śpiewka? - mruczał pod nosem John do kolegi który jeszcze nie wszedł do pomieszczenia w którym miała się odbyć ceremonia.
- Panie Davis, powinien pan być już w Wielkiej Sali! - powiedziała głośno McGonagall.
John wszedł ze swoim kolegą do środka, McGonagall szybko weszła, a przestraszone pierwszoroczniaki udały się za nią. Sklepienie wyglądało jak gwieździste najprawdziwsze niebo. Był to piękny widok, a pod nim wisiały w powietrzu świece. W Wielkiej Sali stały cztery długie stoły, zapewne dla każdego domu po jednym. Gdy już dotarli do podestu na którym stał jeden długi stół przy którym siedzieli najprawdopodobniej nauczyciele, pierwszoroczniacy ujrzeli zapewne Tiarę Przydziału. Była to tiara z wielką ilością łat i dziur, stała ona na małym krzesełku. Nagle jedna z jej dziur poruszyła się i zaczęła śpiewać:

Widać znów te małe buzie, 
tryskające śmiechem, 
bardzo ciekawa jestem jak przydzielę ciebie!

Może odważny Gryffindor,
albo mądra Ravenclaw, 
lecz też może być i Hufflepuff,
ciekaw jestem przecie,
może w Slytherin'ie się znajdziecie? 

Ja znam was doskonale, 
wyboru dokonam idealnie,
nie martw się, wkładaj mnie na głowę,
a ja dokonam wyboru,
którym wszyscy tak zdenerwowani jesteście.

Wybuchły oklaski. Rachel nie polubiła tej piosenki, zapewne jak i większość pierwszoroczniaków.
- Wyczytując nazwiska, dana osoba podejdzie tu, usiądzie a ja położę temu na głowę tiarę która zadecyduje o przydziale do domu. - krzyknęła głośno McGonagall by uciszyć tłum, wyciągnęła zwój pergaminu i odkaszlnęła głośno.
- Barkley, Luke.
Podszedł jeden z ochroniarzy Diany który od razu trafił do Slytherin'u. 
- Black, Mike.
Z tłumu wyszedł ciemny blondyn o brązowych oczach. Usiadł na krzesełku zdenerwowany, McGonagall włożyła mu tiarę na głowę. Czekali chwilę i nagle...
- HUFFLEPUFF! - ryknęła Tiara.
Wybuchły oklaski przy stole Hufflepuff'u. Chłopiec zszedł z krzesełka i pobiegł tam, prawie zapominając o odłożeniu tiary.
- Cleveland, Chris.
Z tłumu wyszedł niepewnym, chwiejnym krokiem chłopak o rudych włosach. Usiadł, a McGonagall założyła mu tiarę. Odczekali dłużą chwilę.
- GRYFFINDOR! - ryknęła znów tiara.
Wybuchnęły gwizdy i oklaski przy stole Gryffindor'u. Chłopak szybko ściągnął tiarę i usiadł przy stole.
- Collins, Rachel.
Rachel podeszło serce do gardła, podeszła chwiejnym krokiem do krzesełka. Czuła jak robi się jej gorąco. McGonagall uśmiechała się, Rachel odwzajemniła to i usiadła na krzesełku. Nagle tiara zsunęła się jej na czoło.
- No, no. - odezwał się głosik w jej głowie. - Umysł dość tęgi i spryt oj tak...Władza ... Odwaga... Slytherin by pasował idealnie...
- Nie chcę do Slytherinu...- szeptała Rachel.
- Skoroś taka pewna. Przypominasz mi Potter'a... GRYFFINDOR! - wrzasnęła głośno ostatnie słowo.
Rachel usłyszała oklaski przy stole Gryffindor'u. Zdjęła tiarę i dała ją McGonagall. Zeszła spokojnie z podestu patrząc na wszystkie stoły. Zauważyła John'a uśmiechającego się drwiąco.
- Gratuluję. - powiedział jeden chłopczyk, Chris który był wybierany przed Rachel.
Inni uczniowie uściskali jej ręce i witali ją. Potem nie odzywała się aż do momentu w którym nie została wywołana Sonia. Rachel zacisnęła kciuki i patrzyła na tiarę błagalnym wzrokiem jakby chciała ją prosić znów o Gryffindor.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara a Sonia poderwała się i pobiegła do stołu przy którym siedziała Rachel. Nagle wróciła się bo zapomniała oddać tiarę, kilka osób chichotało ale Sonia podbiegła i uśmiechała się szeroko. W tym samym czasie Brian Arly trafił do Ravenclaw.
- Jackson, Maximilian.
Max poderwał się i podszedł, tiara ledwo go dotknęła i już krzyknęła: GRYFFINDOR! Max podbiegł i uśmiechał się. Potem Diana do Slythein'u...  Kenzie do Slytherin'u...
- Morgan, Lusi.
Lusi tak samo szybko jak Max została wybrana do Gryffindor'u. Do Rachel nie docierały inne nazwiska teraz czekali na Alex'a, czy będzie z nimi w Gryffindorze.
- Thomson, Alexander.
Podszedł pewnym krokiem do tiary a ta krzyknęła.
- SLYTH... Oj, przepraszam. GRYFFINDOR! - krzyknęła wahając się Tiara.
Alex podbiegł do stołu. Wszyscy byli zadowoleni.

---
Taa. Pozdro. Dobranox.
22:29

wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział 7. - Slytherin

-Ok! Dobra. Słuchajcie, żeby wejść na peron 9 i 3/4 trzeba wlecieć w barierkę między peronem 9 i 10. - William wskazał na barierkę a potem dodał widząc przerażone miny dziewczyn - Och, dajcie spokój. Która pierwsza?
Wszystkie dziewczyny patrzyły po sobie niepewnie.
- No dobra, chodź Rachel... - powiedział po chwili William.
Rachel nie ruszała się z miejsca, po chwili ktoś ją popchnął. Na pewno Sonia - pomyślała i pociągnęła swój bagaż z koszykiem w którym był kot. Westchnęła i pobiegła w ścianę nie pewnie. Nagle poczuła jakby stała się częścią tej barierki i następnie była już za ścianą. Zobaczyła wilki pociąg z napisem: Hogwarts Express. Poczuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd. Spojrzała w lewo i nagle pojawiła się Lusi.
- O ja... Ale było. - powiedziała trochę zestresowana Lusi.
- Pociąg mamy na 11.00 a jest 10.20... - powiedziała Rachel.
- Oh, to se poczekamy. - dodała Sonia nie zauważona przez Lusi i Rachel, zaraz po niej zjawił się William.
- Dziewczyny, możecie usiąść się na walizkach, ale postawicie je dalej, a nie tutaj przy wejściu, dobrze? - powiedział William.
- Tak jest! - powiedziała Sonia salutując śmiesznie William'owi.
Dziewczyny podeszły pod ścianę nieco dalej i postawiły przy niej walizki siadając na nich. Położyły klatki sów ( i koszyk z kotem Rachel ) przed sobą. Lusi wyciągnęła Kinder Pingui i zaczęła jeść. Inni którzy je mijali dziwnie się na nie patrzyli.
- Człowieka żeś nie widział? - powiedziała do pewnego bladego chłopaka z jasnymi włosami, Rachel już nieco zirytowana. Sonia ją dźgnęła łokciem bo chłopak do nich podszedł.
- Hmpf... Spodziewałem się tutaj takich jak wy. Ale nie widzę nic złego w tym, że jesteście z mugolskich rodzin. - powiedział z chytrym uśmieszkiem blady chłopak. - Jestem tu już na drugim roku, jeśli chcecie coś wiedzieć na temat Hogwartu, pytajcie śmiało.
Dziewczyny patrzyły nie pewnie na chłopaka.
- Czekaj, czekaj... Nie masz nic wspólnego z tym takim co się przyjaźni... - mówiła Lusi.
- Takim kolesiem co przyjaźni się z Dianą Johnson? Taak, ten koleś to mój głupi brat. - powiedział zdezorientowany. Rachel zmierzyła go wzrokiem, na prawdę był podobny do tego chłopaka, tylko, że miał zielone oczy, nie niebieskie.
- Co wiesz o Hogwarcie? - spytała cicho Rachel.
Chłopak spojrzał na nią i parsknął śmiechem.
- Dużo, ale nie wszystko. To co musicie wiedzieć to to, że  są cztery domy; Slytherin, Gryffindor, Hufflepuff i Ravenclaw, każdy dom posiada osoby z charakterem odpowiednim dla danego domu...
- Slytherin? Fajna nazwa. - rzekła nagle Sonia.
- Nie łódź się. Nie przyjmą cię do Slytherin'u, jesteś pochodzenia mugolskiego... - powiedział normalnie chłopak. - Chyba, że jesteś wężousta, ale to nie częsta umiejętność...
- A jakie cechy posiadają te domy? - spytała nagle Rachel.
Chłopak wyrecytował to jak z pamięci:
- Slytherin to dom pełen sprytnych osób, zawziętch i przywódczych. Gryffindor to dom dla odważnych osób i prawdomównych. Hufflepuff to dom dla osób przyjacielskich ale i wiernych. Ravenclaw to dom osób mądrych i uczciwych. Większość uważa, że Hufflepuff posiada najgorszych uczniów, ale nie jestem tego zdania.
- Z jakiego jesteś domu? - spytały jednocześnie dziewczyny
- Slytherin. Tiara Przydziału chciała mnie dać do Gryffindoru, ale jestem... z resztą nie ważne. Muszę iść. - powiedział chłopak.
- A jak masz na imię? - zawołała za nim Rachel.
- John Davis! - krzyknął i pobiegł dalej.
- Co to Tiara Przydziału? - spytała Sonia.
- Tiara która przydziela... Raczej po nazwie idzie się domyślić. - powiedziała Lusi.
- Rachel?
Rachel się ocknęła.
- Co? - spytała Rachel.
- Co myślisz o Tiarze Przydziału? - spytała Lusi.
- Tiara przydzielająca do... może do domów? - rzekła Rachel.
- Całkiem możliwe! - powiedziała Sonia.
- A no. On coś chciał mówić, ale urwał. Gadał coś o tym, że go chcieli dać do Gryffindor'u, ale dali do Slythein'u. - gderała Lusi.
- To oczywiste. - zaśmiała się Rachel.
BUM!
Nagle Rachel zwaliła się z walizki a z nią Lusi na które rzuciły się chłopacy, czyli Max i Alex. Sonia zdążyła w porę odskoczyć.
- Wielkie nieba. Nigdy tak nie róbcie. - powiedziała wkurzona Lusi.
Rachel wstała bez słowa, otrzepała się ale lekko się zaśmiała. Sonia również.
- Witamy. - powiedziała Sonia.
- Ale o co chodziło Rachel? Co jest oczywiste? - powiedział Alex śmiejąc się.
- John Davis jest wężousty. - powiedziała Rachel.
- Coo? - spytał Max.
- Skąd ty w ogóle wiesz co to znaczy? - spytał Alex.
- Uh, coś czytałam w naszych książkach. - powiedziała tym razem mniej pewnie Rachel.
Alex usiadł się na walizce Soni bo tam było jeszcze trochę miejsca. Sonia starała się tam nie patrzeć. Max zaś stał cały czas po środku.
- A czytałaś może co to quidditch? - spytał uśmiechając się Alex.
- Nie... - powiedziała coraz mniej pewnie.
- Oh! To taka gra. - powiedział Max. - Jest siedmiu graczy, gra się na miotłach! A boisko....
- Max ma obsesję na punkcie quidditch'a. - powiedział Alex przerywając mu.
- Bardzo to ciekawe. - mruknęła Rachel.
- Tak. - powiedział Max. - A więc... Kontynuując... Boisko do quidditcha ma owalny kształt. W obu jego końcach umieszczone są słupki bramkowe: trzy tyczki zwieńczone obręczami, przez które ścigający przerzucają kafla. Słupków bramkowych pilnuje obrońca. Na boisku znajdują się także pałkarze, odbijający tłuczki i starający się nie dopuścić do tego, aby wyrządziły krzywdę zawodnikom z ich drużyny. Ostatnim zawodnikiem jest szukający, który ma najtrudniejsze zadanie – musi odszukać złotego znicza spośród zamieszania, jakie panuje na boisku, i złapać go, co kończy mecz. Za złapanie znicza drużyna otrzymuje sto pięćdziesiąt punktów, co przeważnie przechyla szalę zwycięstwa na jej korzyść, choć nie zawsze jest to regułą. Złapanie znicza jest bardzo trudne, jednak dopóki nie zostanie złapany, mecz musi trwać. Najdłuższy odnotowany dotąd mecz quidditcha trwał trzy miesiące. - Max wziął głęboki oddech i kontynuował. - Istnieje kilka firm produkujących miotły zaprojektowane specjalnie do gry w quidditcha. Dziś najważniejszymi dla zawodników miotłami są Nimbusy, ze starszych modeli można wymienić: Dębowy Grom 79, Księżycowa Brzytwa, Srebrna strzała, Zmiatacz jedynka, Kometa 140, Świetlista smuga, Migdrąg, Spadająca gwiazda i Nimbusy 1000, 1001, 1500, 1700 i 2000, 2001 oraz Błyskawica, która jest najszybszą miotłą na świecie...
- Bardzo przepraszam, że przerywam tę ''fascynującą'' opowieść Max, ale jest już prawie 11.00. - powiedziała Lusi.
- Dobra. To wsiadajmy. - powiedział pośpiesznie Max.
Dziewczyny zabrały swoje kufry. Chłopcy już mieli kufry w jednym z przedziałów więc pomogli dziewczynom dotargać je do środka, a dokładniej wzięli zwierzęta, a dziewczyny zajęły się kuframi. Gdy wreszcie już się wtargali do środka usiedli się wygodnie. Rachel siedziała przy oknie, obok której siedziała Lusi, a dalej Sonia. Na przeciwko siedział Max przy oknie i Alex z drugiej strony. Pociąg ruszył.
- A więc, sądzicie, że gdzie traficie? Do którego domu? - spytała Lusi.
- Mam nadzieję, że Gryffindor, ale Hufflepuff też by był fajny. - powiedział Alex który nagle zaczął pić jakiś sok z butelki.
- To samo. - dodał Max.
- Co myślicie o Slytherin'ie? - spytała Rachel.
Alex zakrztusił się sokiem i zaczął kaszleć.
- Slytherin? SLYTHERIN?! Tam są sami idioci... - powiedział oburzony Alex.
- Poznaliśmy chłopaka ze Slytherin'u. - wtrąciła Sonia.
- Ach tak? - spytał się Alex patrząc na Sonie. - Coś wam mówił? Obrażał?
- Zachowywał się bardzo miło i przyjaźnie. Mówił, że nie ma problemu z tym, że jesteśmy z rodzin mugolskich. - powiedziała już nieco zła Rachel.
- To chyba jakaś bzdura... - powiedział Max spokojnie.
- Jak uważacie! - powiedziała nadal zła Rachel i wstała. - Idę się przejść sama po wagonach...
Wyszła zamykając za sobą przedział. Ten chłopak był dla niej miły i dla dziewczyn - myślała. Bardzo się wkurzyła. Chciała usiąść się gdzieś sama, nie widziała w tym sensu, ale czuła, że tak chce. Szła wagonem i nagle stało się, najgorsza rzecz jaką mogła przewidzieć. Stała przed nią Diana i jej dwaj ''kumple''.
- No proszę, proszę. - powiedziała Diana patrząc na Rachel z obrzydzeniem.
- Problem? - spytała obojętnie Rachel.
- Tak, Collins. - syknęła zła Diana.
- Z kąd znasz moje nazwisko? - spytała Rachel.
- Nie twoja sprawa. - powiedziała szybko Diana i szturchnęła James'a i Luke'a. Obaj podeszli do Rachel i patrzyli na nią jakby się zastanawiając nad czymś.
- CHYBA DAŁAM WAM JASNO DO ZROZUMIENIA CO O TYM MYŚLĘ! - krzyknęła Diana.
Tym razem chłopcy podeszli bliżej, lecz Rachel odskoczyła do tyłu i upadła na coś, a raczej na kogoś. Szybko wstała i się otrzepała ignorując śmiechy Diany, James'a i Luke'a.
- Hej, to ty John. - powiedziała Rachel wyraźnie uradowana, że jest ktoś kto może temu zaradzić.
- Co ty robisz w pobliżu wagonu Ślizgonów? - spytał poddenerwowany John. - A wy?
John rzucił ostrzegawcze spojrzenie James'owi, a ten natychmiast umilkł.
- James. Wynocha z twoimi koleżeństwem do wagonu pierwszoroczniaków! - syknął ostrzegawczo John. - A ty Rachel. Odprowadzę cię do wagonu.
- Nie musisz, nie jestem dzieckiem. - powiedziała Rachel i poszła w stronę swojego przedziału.
- To pa! - rzucil John.
Rachel nagle się zatrzymała.
- Czekaj John!  - rzuciła nagle i podbiegła do niego. - Dlaczego niektórzy nie lubią Slytherin'u?
- Ach... Bo z tamtego domu wyszła największa liczba czarnoksiężników. Popleczników czarnej magii, no wiesz takich złych zaklęć i tak dalej. Ale nie wszyscy tacy są. - powiedział John. - Dobra idę, narka.
Poszedł w drugą stronę gdy Rachel poszła też inną drogą. W połowie drogi zobaczyła Max'a.
- Ej! Sonia i Lusi martwiły się bardzo. Alex czeka tam z nimi, kazał mi cię znaleźć. - powiedział szybko Max.
Miło było, że w końcu ktoś se o niej przypomniał. Nie wiedziała, że jej długo nie było, wydawało się jej, że aby kilka minut.
- No wiem. Miałam spotkanie z Dianą. - powiedziała bez zastanowienia Rachel.
- Cooo?! - powiedział zszokowany Max.
- Opowiem w przedziale. - rzekła sucho i poszła w stronę przedziału w którym siedzieli Sonia, Lusi i Alex.
Rachel weszła i usiadła.
- Nooo? - czekał niecierpliwie Max.
- A no tak. Spotkałam Dianę. - powiedziała obojętnie Rachel.
- Jak to... - zaczęła ale nie skończyła Sonia.
- James i Luke chcieli się na mnie rzucić ale się zawahali... - ciągnęła Rachel.
- Ale by oberwali... - mruknął Alex.
- ...Diana się na nich wydarła. Ogarnęła ich trochę i się rzucili, ale odskoczyłam... Na moje nieszczęście, potknęłam się i upadłam na jednego ze Ślizgonów...czy tak jak się tam mówi na tych ze Slytherinu... - mówiła spokojnie jakby to było normalne.
- Jakiego? Kogo? - pytał się Max.
- John'a Davisa, obronił mnie przed Dianą. A ta od razu przymknęła się i poszła. Gadaliśmy i powiedział mi coś o Ślizgonach i zrozumiałam dlaczego nie lubicie tych ze Slytheirin'u.
- No to rozumiesz. - mruknął Max.
Lusi i Sonia przysnęły w połowie drogi. Rachel też była znużona i zsunęła się. Nie była pewna czy spała czy zemdlała. Ale leżała na ziemi...


---
Chyba się rozpisałam... 
No cóż...
Tak to jest jak się słucha muzy i 
pisze jednocześnie rozdział na bloga. xD
21:24

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 6. - Dojazd

Rachel leżała tak z godzinę głaszcząc swojego kota i wymyślając mu jakieś imię. Na początku myślała nad Dianą, ale przypomniała sobie o tej czarnowłosej dziewczynie która miała tak na imię. Od razu na tą myśl zrobiło jej się nie dobrze. Ale było w tym sklepie - myślała - afera o to, że nazwała nas szlamami... Zastanawiała się chwilę. Afera... Pasuje. Kot o imieniu Afera, idealnie. Westchnęła i patrzyła jak kotek niezdarnie próbuje dojść do niej bliżej. Było około 8.00. Rachel nagle się zerwała, tak ostro, że kot prawie zleciał z łóżka. Chwyciła kociątko i pobiegła na dół.
- Mamo! Mamooo! Musimy już się szykować! - krzyczała głośno Rachel.
- Wiem, wiem. Już cię wczoraj spakowałam jak przyjechałaś ledwo żywa z zakupów. - rzekła mama Rachel. - William mówił, że musi szybko załatwić coś w Ministerstwie, był bardzo wkurzony.
- Taak. - powiedziała krótko Rachel.
- Tu masz jedzenie na drogę, kładę to do tej kieszeni walizki. Ach, no i tu jeszcze teraz musisz zjeść trochę śniadania. - powiedziała mama Rachel.
- Dzięki.
- Ja pójdę uszykować ci jakieś ubranie.
Rachel trzymała małego kotka w ręce a ten miauczał głośno. Położyła go na podłodze by sobie pochodził i poznał dom. Rachel jadła chleb z nutellą patrząc na żywe kroki kotka poznającego nowe otoczenie. Od czasu do czasu popijała ciepłą herbatę. Jej uczucia nie dało się opisać, była jednocześnie radosna ale i spokojna. Mama w końcu weszła do kuchni mówiąc żeby poszła się ubierać. Mama wzięła kotka na ręce i głaskała go powoli, kotek lekko był nie zadowolony z tego, że przerywają mu przechadzkę po domu. Rachel pobiegła do góry, do jej pokoju o kolorach zielono fioletowych obklejonych plakatami zwierzaków. Ubrała się szybko, podbiegła do okrągłego lustra na ścianie i zaczęła czesać swoje kręcone, ciemno blond włosy. Poprawiła swoje czarne okulary i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Nareszcie... - myślała - Ten dzień nadszedł.
- Rachel szybko schodź! Sonia i Lusi już tu są! - krzyczała z dołu mama.
Rachel zareagowała szybko i zbiegła na dół. Mama zabrała bagaż i zabrała go na dwór. Przejęty William pomagał jej go wciągnąć do bagażnika. Rachel chwyciła kociątko i wyszła błyskawicznie na dwór.
- Hej! - krzyknęła Rachel.
- Cześć! - powitały ją przejęte Lusi i Sonia.
Rachel wyciągnęła z torby którą miała na ramieniu bilet na pociąg do Hogwartu.
- Masz już imię dla kota? - spytała Sonia głaszcząc czarną, małą, puchatą kuleczkę w mojej ręce.
- Taak. Ale nie wiem czy jest okay. - powiedziała nie pewnie Rachel.
- To... jak ma na imię? - powtórzyła pytanie.
- A no... Afera. - powiedziała wyrwana z marzeń o Hogwarcie Rachel.
Mama przytuliła Rachel mamrocząc coś o bezpieczeństwie i dobrym zachowaniu. Rachel wbiegła z kotem do samochodu i usiadła się. Mama Rachel pokiwała jej uśmiechając się.
Jechali. Lusi i Sonia kręciły się na siedzeniach. Rachel tylko patrzyła nie spokojnie na William'a.
- Panie William... Co się stało wczoraj w nocy? - spytała Rachel.
- Wredne bestie, okropne dementory... - mówił William. - Dementory... One zabierają szczęście każdemu, przypominają człowiekowi najgorsze rzeczy które wydarzyły się w jego życiu. Najgorsze bestie jakie można napotkać, prócz... Ehhh...
- A ten dzik? Taki jasny dzik który odgonił dementora to co to było? - spytała ciekawsko Sonia która też wszyła wtedy na zewnątrz.
- Ah... Dzik to mój patronus... Taki rodzaj dobrej energii,  a pojawił się dzięki temu, że go wyczarowałem zaklęciem patronusa. - tłumaczył William.
- Czyli...? - pytała się Lusi.
- Czyli zaklęciem ''Expecto Patronum''. To bardzo zaawansowana magia, nie wiem czy powinienem wam to tłumaczyć, ale... - zawahał się William. - Trzeba się wtedy skupić na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu. Nie każdy czarodziej potrafi wyczarować określonego, cielesnego patronusa. Sztuka wyczarowania patronusa jest bardzo trudna i złożona.
Wszyscy teraz siedzieli spokojnie. Ale Rachel ogarnęła ciekawość.
- Dlaczego to był dzik? Każdy ma sowę jako patronusa? - podpytywała Rachel.
- Nie. - odpowiedział stanowczo William.
Nikt się potem przez całą drogę nie odzywał.
- Jesteśmy. - powiedział William.
Wszyscy wyszli z samochodu. Wyciągali swoje kufry i klatki z sowami. Rachel włożyła kota do koszyczka którego dała jej mama. Każdy  ciągnął swój kufer za William'em. Wreszcie doszli do peronu 9 i 10.

czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 5. - Dementor

Nareszcie w sklepie Ollivandera nadeszła chwila w której dziewczynki testowały różne różdżki. Zajęło im to dwie godziny. Jednak chłopcy których poznały dziewczynki musieli iść, powiedzieli, że spotkają się jutro na peronie 9 i 3/4. Rachel otrzymała różdżkę o długości 10 i 3/4 cala, wykonaną z winorośli, której rdzeniem jest pióro feniksa. Lusi zatem otrzymała różdżkę o długości 11 i 1/4 cala, wykonaną z mahoni, której rdzeniem jest włos z ogona jednorożca. Sonia otrzymała różdżkę o długości 12 i 1/4 cala, wykonana z głogu, którego rdzeniem jest włókienko ze smoczego serca. Gdy wyszli ze sklepu z William'em, udali się prosto do sklepu ,, Centrum Eylopa''.
- Tu kupimy zwierzęta. - powiedział William.
- Ja mam sowę. - powiedziała Sonia.
- Wiem, sam ją przecież Ci kupiłem. Jak ją nazwałaś?
- Rita. - odpowiedziała Sonia.
Weszli do sklepu a w nim było mnóstwo zwierząt, kotów, ropuch, sów i innych stworzeń. Sonia patrzyła jak Lusi wybiera sobie sowę, wybrała wielkiego puchacza o pomarańczowych oczach. Rachel zaś patrzyła na małe kotki które były w kartonie w rogu. Były przeurocze, całe czarne, małe puchate kuleczki. Patrzyły na nią miauczały słodko podchodząc do brzegu kartonu.
- Słodkie są prawda? - usłyszała za sobą męski głos.
- Tak, są śliczne. - powiedziała obracając się do tyłu, widząc dużego mężczyznę o rudych włosach i lekkim zaroście.
- Sprzedam ci jednego jeśli chcesz. - powiedział wesoło młody pan.
- Jeśli mogę to poproszę kotkę nie kocura. - powiedziała uśmiechając się Rachel.
- Widzę, że poznałaś pana Ronalda Weasley'a, mistrza w quidditch'u. - powiedział wesoło William podchodząc do klęczącej przy kartonie Rachel. - Co pan tu robi?
- Ah, mamy przerwę więc pracuję gdzie się da by zarobić... - powiedział cicho pan Weasley zabierając jedną czarną małą kotkę z kartonu.
- A jak miewa się pana przyjaciel? Nasz Harry Potter? - podpytywał William.
- Nie mam pojęcia. Nie widzieliśmy się dawno. - mruknął pan Weasley.
- Dobrze więc, prosimy jeszcze tego puchacza. - powiedział William wskazując na wielką sowę która siedziała na ramieniu Lusi.
- Dobrze, dobrze. - mruczał pan Weasley pisząc coś na karteczce.
William dał mu coś do ręki i kazał zabrać dziewczynkom zwierzaczki.  Pan Weasley zawinął kotka w biało fioletowy kocyk na którym wcześniej leżał w kartonie i dał do Rachel.
- Dziękuję. - powiedziała nie pewnie Rachel i wyszła za William'em ze sklepu z kotkiem w rękach. Patrzyła na niebo, robiło się już późno. Pewnie jest około ósmej wieczorem. Jak ten czas szybko leci.
- Panie William... - zaczęła nie pewnie Rachel.
- Tak? - spytał William.
- Co to znaczy słowo ,,szlama''?
William spochmurniał i spojrzał na Rachel.
- To brzydkie określenie kogoś z rodziny mugoli. To oznacza brudną krew, tylko nie kulturalni czarodzieje używają takiego zwrotu... - odpowiedział cicho William.
- A kto to mugol? - spytała ciekawsko Rachel.
- To taki poza magiczny człowiek. - odparł William.
- Ah... - westchnęła smutno Rachel. Jak ta wredna czarnowłosa dziewczyna mogła mnie nazwać szlamą?! Myślała Rachel.
- A czemu pytasz? - spytał zdziwiony tym razem William.
- Ah, no, no bo w sklepie u Ollivandera... Taka jedna... Diana Johnson nazwała mnie, Lusi i Sonię szlamami. - rzekła wkurzona Rachel.
- Johnson... Pff. Nie przejmuj się takimi osobami Rachel. - powiedział stanowczo William. - Jej ojciec jest pomocnikiem Ministra Magii, ale pracuje jako auror. Nie jest miłym typem.
- Aha.. - odparła Rachel głaszcząc swojego kota.
- Jak go nazwiesz? - spytała nagle głośno Sonia, tak, że Rachel się wzdrygnęła.
- Oh... Nie wiem. Muszę się zastanowić. - powiedziała Rachel.
- Ja swojego puchacza nazwałam Ronald! Tak jak ten pan ma na imię. Był bardzo miły. A ja jestem kiepska w wymyślaniu imion. - powiedziała z uśmiechem Lusi, patrząc na swoją sowę.
Gdy przeszli ulicę Pokątną, William wszedł do dziurawego kotła zamawiając jakiś napój.
- Usiądźmy się tu na chwilę. Pogadajmy. - zaproponował William.
- Idealna propozycja, nogi mnie bolą..i głowa. - powiedziała cicho Lusi.
- Uważaj bo może nie pojedziesz do Hogwartu jutro! - powiedział z udawanym strachem William.
- Oh, skoro tak to nic mi nie jest! - dodała ze śmiechem Lusi, a wszyscy się roześmiali.
Rachel spędzała głównie czas na  głaskaniu swojego kotka, rozmyślając nad jutrem. Ci chłopcy byli bardzo mili, chciałabym się z nimi już spotkać, myślała Rachel.
- Poznaliśmy fantastycznych kolegów u Ollivandera! - powiedziała Sonia, tak jakby czytała w myślach Rachel. - Rachel, widziałaś, jak stanęli w twojej obronie? A ta czarnowłosa jędza przestała zadzierać nosa jak ci dwaj z jej bandy jej nie posłuchali. Chyba się przestraszyli Lusi.
- Heh. Jak mają Ci chłopacy na imię? - spytał ciekawsko William.
- Max Jackson i Alex Thomson. - powiedziała Rachel.
- Serio? Nie mówili nam jakie mają nazwiska. - powiedziała nieco zdziwiona Lusi.
- Ach, no bo słyszałam jak rozmawiali z Dianą. - powiedziała po chwili Rachel.
- Dianą? - zdziwiła się ponownie Sonia.
- No, Dianą Johnson, tą czarnowłosą jędzą. - powiedziała Lusi. - Rozmawialiśmy o niej gdy gapiłaś się na Alex'a. - zachichotała Lusi.
- Ej, wcale się na niego nie patrzyłam, tylko na ten stary zegar który był za nim. - powiedziała szybko w swojej obronie Sonia.
- Taak. Wmawiaj sobie. - powiedziała żartobliwie Lusi.
- Skoro mowa o zegarach. Jest już pół do dziewiątej. - powiedział William patrząc na ścianę na której był również zegar. - Musimy się zbierać.
William wypił do końca swój napój i wstał wyprowadzając dziewczynki z Dziurawego Kotła. Rachel marzyła teraz tylko o ciepłej kąpieli, piżamie i wygodnym łóżku. Jechali samochodem, zaczął padać deszcz. Lusi zasypiała na tylnym siedzeniu opierając głowę o szybę. Rachel patrzyła na okno.
- Zimno coś... - powiedziała Sonia.
- Zauważyłem. - mruknął ponuro William. - Zaczekajcie.
Zatrzymał samochód i zaparkował na poboczu. Wyszedł z samochodu.
- Pod żadnym pozorem nie wychodźcie z tąd. Zaraz wrócę. - powiedział William i zamknął drzwi od samochodu.
- Uhhh.. Zimno... - jęczała Sonia i obudziła Lusi.
- Już... już jesteśmy? Aaaaah... - ziewnęła potężnie Lusi.
- Nie. - rzekła Rachel.
- Gdzie William? - podpytywała Lusi.
- Gdzieś wyszedł. - oznajmiła Sonia.
Rachel wpatrywała się uważnie w okno. To było podejrzane. Muszę wyjść i sprawdzić... Nagle trzask i blask białego światła przerwał myślenie Rachel. Wszystkie dziewczynki patrzyły z nie dowierzeniem na blask a Rachel wyskoczyła z  samochodu. Zobaczyła czarną zakapturzoną postać z kościstymi palcami pokrytymi błoną. Rachel poczuła się strasznie smutna, nie szczęśliwa. Postać ta walczyła z blaskiem światła, gdy nagle ten blask przyjął postać wielkiej sowy i odgonił dementora. Rachel wpatrywała się przerażona w miejsce blasku. Nagle coś zwaliło ją z nóg i poczuła, że siedzi na mokrym asfaldzie. William do niej podbiegł i usadowił z powrotem na siedzeniu. Okazało się, że Sonia też wyszła ale nie upadła na asfald tylko była cała blada.
- Co to było? - spytała Sonia.
- Dementor. Dziwne, zwykle nie opuszczają Azkabanu. Muszę wysłać później sowę do Ministerstwa i wyjaśnić tą sprawę. - mówił wściekły  i zmęczony William.
- Ah. A co to ten Azkaban? - spytała cicho, zmęczona Rachel.
- Okropne więzienie dla czarodziejów... Lepiej nie pytaj. - rzekł William.
Rachel potem usnęła. Obudziła się u siebie w łóżku rankiem. Wszystko ją bolało, a na pościeli leżał malutki czarny kotek. Ziewnęła i pogłaskała kotka.

 Kotek Rachel.
Sowa Lusi - Ronald

---
Pięknie. :3 Teraz chwilę przerwy i może, może, może jeszcze napiszę dziś kolejny rozdział. 
Taaaak. Spotkali Ron'a!!! ^-^
Happy.
18:15