piątek, 30 października 2015

Rozdział 3. - Rozmowa z mamą

Gdy dziewczynki puściły już mamę Lusi pobiegły od razu do pokoju. Uczucie towarzyszące każdej było wspaniałe, cudowne, ciężkie do opisania. Zachwycone usiadły przy łóżku.
- Jak ja już chcę koniec wakacji! - jęknęła Sonia poprawiając swoją niebieską opaskę z małą różową kokardą. Rachel siedziała cicho i marzyła o tym by się tam znaleźć. Lecz nagle przeszedł ją dreszcz, poczuła ukłucie w żołądku.
- Pomyśleliście... - mówiła prawie szeptem Rachel. - Że... Idziemy w nieznane? Nie wiemy co nas tam czeka.
- Nowi ludzie i otoczenie. - dodała Lusi lecz nie przejmowała się tym tak jak Rachel. Rachel spoglądała to na jedną, to na drugą. Szczerze nie przejmowała się tym też zbytnio, ale jednak to zajęło większą część jej myśli w tej chwili. Westchnęła i uśmiechnęła się.
- Jestem tak podniecona, że chyba całą noc nie będę spała. - powiedziała ożywiona Sonia.
- Chce ktoś trochę ciastek? - spytała Lusi pokazując na talerzyk który leżał sobie na kartonie. Rachel i Sonia pokręciły tylko żywo głowami.
- Lusi, posłuchaj gdzie my to wszystko kupimy? Raczej nigdzie w Londynie nie znajdziemy różdżek i kociołków. - rzekła śmiesznym tonek Sonia.
- Kuzyn twojej mamy pewnie będzie wiedział gdzie to znaleźć - powiedziała szybko Rachel widząc zbitą z tropu minę Lusi.
Ta tylko wzruszyła ramionami. Rachel poczuła, że tego wieczoru wydarzyło się tyle, że chyba zaraz pójdzie spać. Nagle pomyślała o tym co by było gdyby to był tylko sen? Co jeśli jutro obudzi się w domu, spakowani, a to co się wydarzyło to tylko głupi sen, który stworzyła jej wyobraźnia? Rachel wzdrygnęła się lekko.
- Ja idę do łazienki. Od razu ubiorę się w piżamę, jestem wykończona dzisiejszą przygodą-ąąą. - ziewnęła głośno Rachel.
Przeciągnęła się i poderwała się szybko do drzwi. Zabrała torbę ze swoimi rzeczami które przyniosła Pani Morgan i zaszyła się w łazience. Umyła szybko zęby, patrzyła w lustro widziała swoje zmęczone, czerwonawe oczy, ściągnęła okulary i przetarła sobie oczy palcami. Położyła okulary na szafeczce i ubrała się w piżamę. Przeciągnęła się i znowu głośno ziewnęła. Wzięła swoje ubrania które ściągnęła i włożyła je do opróżnionej wcześniej torby. Zabrała ją, wyszła z łazienki i weszła po chwili do pokoju dziewczynek. Była w nim Pani Morgan. Prawdopodbnie przerwała rozmowę bo wszyscy przestali mówić jak weszła.
- Rachel, moi rodzice i twoi wysłali sowę z potwierdzeniem. - dodała szybko Sonia.
- Tak... Dobrze więc, mogę pożyczyć twoją sowę Sonia? - spytała miło pani Morgan.
- Oh... Tak oczywiście. - powiedziała trochę zawiedziona Sonia.
Rachel zauważyła, że Sonia nie chętnie daje sowę mamie Lusi. Chciała zapewne spędzić z nią resztę życia bez rozłąki. Rachel uśmiechnęła się do niej, a Sonia odwzajemniła to.
Dziewczynki nawet nie zauważyły kiedy zasnęły na materacach przyniesionych przez pana Morgana (Pan Morgan nie był zbyt szczęśliwy co świadczyło, że  pani Morgan wyjaśniła mu całą sprawę). Sonia nawet nie ubrała się w piżamę przez co była budzona przez panią Morgan, która starała się ją namówić do zmiany ubrania. Rachel czekała, aż Sonia i Lusi zasną, co nie trwało długo. Gdy było słychać tylko ciężkie oddychanie przyjaciółek, Rachel wstała i podeszła do okna. Oceniła, że jest około pierwsza w nocy. Księżyc był bardzo wysoko, wpatrywała się w niego długo. Marzyła o tym by znaleźć się w Hogwarcie i zobaczyć jak to jest... Nawet nie zorientowała się kiedy nogi same ją poniosły do materacu. Zasnęła głęboko i spała długo...
Wszyscy Morganowie wstali o 6.00 rano, wyspani i wypoczęci, Sonia i Rachel spały do 12 rano. Rachel wstała powoli z materaca, wzięła grzebień i zaczęła z trudem rozczesywać bardzo rozczochrane, kręcone włosy, aż w końcu się poddała i poprosiła o pomoc mamę Lusi. Poszła do łazienki a po 10 minutach wyszła uczesana, ubrana w okularach wesoła, że jednak to na prawdę się wydarzyło. Sonia siedziała jeszcze w pokoju Lusi próbując wyciągnąć swoją opaskę z bardzo rozczochranych, bujnych, zwykle prostych, czarnych włosów.
- Dzień dobry! - rzuciła szybko Rachel gdy zauważyła panią Morgan w kuchni szykującą obiad.
- Witam. Twoja mama powiedziała, że masz przyjść o trzeciej po południu do domu bo muszą pogadać o twojej nowej szkole. - rzekła pani Morgan.
Serce jej podskoczyło do gardła. Co? Jak? Czemu o tym chce rozmawiać? Poczuła pustkę i smutek lecz starała się tego nie okazywać. Może nigdy nie odwiedzi Hogwartu? Wszystko może być stracone! Rachel drżały ręce, usiadła na krześle nie odzywając się do pani Morgan przez resztę pobytu w kuchni. Była zbyt pogrążona w myśleniu o tym, że wszystko może się skończyć tak szybko jak się zaczęło. Skoro już ma się to stać to niech idzie tam teraz, nie chce robić sobie nadziei, że jednak pojedzie do Hogwartu. Westchnęła ciężko.
- Idę już do domu. - oznajmiła po dłuższym czasie Rachel.
- Oh, tak wcześnie? No dobrze... - powiedziała smutno pani Morgan.
Szybko wyszła z domu z torbą z piżamą, szczoteczką i bielizną. Szła sobie po Chesterfield Grove i skręciła na Flavour Street. Co jakiś czas przejeżdżał samochód. Rachel zobaczyła jakiegoś typa w czarnym płaszczu i kapturze, dreszcz ją przeszedł, przyśpieszyła kroku. Dotarła po piętnastu minutach na miejsce. Do swojego domu... Flavour Street numer 7. Weszła szybko do domu i rzuciła torbę w kąt. W domu Rachel można było czuć się bezpiecznie i pewnie. Z lewej strony przywarty do ściany był drewniany wieszak. Ściany były pokryte deskami. Na końcu pomieszczenia znajdowało się wielkie okno, przed lustrem są drzwi do łazienki. Rachel zrobiła skręt w prawo, weszła do pomieszczenia w którym na lewo były drewniane schody. A na w prost drzwi do salonu. Weszła do salonu a z salonu do małej kuchni.
- Już jesteś? - spytała zdziwiona mama Rachel, Susan.
- Tak. - odpowiedziała szorstko Rachel.
- Chciałam się aby spytać, czy na pewno chcesz być w tej szkole. - spytała się miło lecz bez uśmiechu mama Rachel.
- No pewnie, że chcę! - powiedziała głośno Rachel. - Pragnę tego najbardziej na świecie!
Mama westchnęła.
- Ale wiesz, że tam będzie ci o wiele trudniej niż tutaj nauczyć się czegoś. - powiedziała spokojnie mama Rachel przerywając gotowanie. - W ich świecie nazywają nas mugolami. A takim jak my rzadko wychodzi coś dobrze z magią...
Rachel wytrzeszczyła na nią oczy.
- A ty co wiesz o Hogwarcie? - spytała tym razem spokojniej Rachel.
- No  więc... Brat twojego ojca dostał taki list. Nigdy nie dziwiło Cię to, że matki twoich przyjaciółek bardzo zżyły się ze mną. Wszystko wiedzieliśmy, podejrzewaliśmy, że możecie dostać taki list. I przygotowaliśmy się na to. - oznajmiła stanowczo kończąc rozmowę pani Collins.

---
A więc na razie tyle.
Poziom zmęczenia: WYSOKI
Poziom długości rozdziału: ŚREDNI
Poziom ciekawości rozdziału: NĘDZNY
Dobranox czarodzieje! <3

czwartek, 29 października 2015

Rozdział 2. - Wyczekiwania

Dziewczynki nadal wymieniały zdenerwowane spojrzenia. Rachel usiadła i zaczęła głaskać sowę która przyniosła jej list. Ta tylko pohukiwała ponuro. Jedna sowa trzymała coś jeszcze. Była to sowa która przyniosła Soni list.
- Sonia, tutaj jest coś jeszcze. - powiedziała wskazując palcem na dużą sowę śnieżną która przyniosła list Soni.
Sonia natychmiast się poderwała (prawie przez to spłoszyła sowę) i zabrała karteczkę z małym dopisem. Uśmiechnęła się szeroko. 
- Ojejku, zobaczcie. - powiedziała Sonia podniecona pokazując kartkę Lusi i Rachel.

Panno Morgan, oświadczam, że ta sowa należy już do pani, kupił ją dla pani pański wuj, William.

- Fajnie. - powiedziała Lusi uśmiechając się do niej. - Ale czekajcie... To jest bardzo dziwne.
Rachel i Sonia spojrzały na nią.
- Jakaś obca kobieta wysyła nam list, że dostaliśmy się do szkoły magii w Hogwarcie i na dodatek z biletem na peron który nie istnieje... To na pewno jakiś głupi żart. - powiedziała szybko Lusi. - No bo... Magia nie istnieje prawda?
Sonia tylko lekko pokiwała głową i spojrzała na śnieżnobiałą sowę którą otrzymała.
- Sądze, że musimy pokazać to rodzicom. - powiedziała stanowczo Rachel.
- Słusznie. - rzekła Sonia.
Wszystkie trzy poderwały się i poszły w kierunku drzwi. Sonia na chwilę przystanęła.
- Czekajcie. - powiedziała szybko i odwróciła się patrząc na sowę śnieżną. - Rita! Chodź.
Lusi spojrzała się na nią dziwnie. A sowa śnieżna - Rita, podleciała i usiadła na jej ramieniu.
- No co? Musi mieć jakieś imię. - oświadczyła zdziwiona jej reakcją Sonia.
Dziewczynki zeszły po schodach i weszły nagle do kuchni. Oczywiście, mama Lusi bardzo się zdziwiła na widok dziewczynek na dodatek w towarzystwie sowy. 
- A to co? - spytała się nagle. - Co to za sowa?
- Do góry są jeszcze dwie. - oznajmiła nagle  Rachel.
- Co? - spytała tym razem zdziwiona ale i przestraszona mama Lusi.
- A to listy które przyniosły. - powiedziała Lusi i Sonia jednocześnie wyciągając ręce ze swoim listem. 
Mama Lusi patrzyła na dziewczynki i zabrała bez słowa list od Lusi i zaczęła śledzić oczyma tekst.
- Cóż... - dodała po chwili. - Mogłam się tego spodziewać.
Dziewczynki patrzyły na nią ze zdumieniem.
- Co to znaczy? - wyrzuciła szybko Lusi podchodząc do mamy. 
- Mój kuzyn, Steve Smith, dostał też taki list... I okazało się, że to prawda, istnieje ta szkoła i ten peron... - dodała pośpiesznie Pani Morgan widząc zaniepokojone twarze dziewczynek.
- A więc... Dostaliśmy się do szkoły... Magii? - powiedziała po woli i z drżącym głosem Rachel. 
- Na to wygląda. Ale... Skoro tak... Nie możemy wyjechać do Rosji, Lusi... Tata będzie musiał sam wyjechać za granicę. - powiedziała zaniepokojona mama Lusi.
Lusi jednak uśmiech pojawił się na twarzy.  Podbiegła do mamy i przytuliła ją mocno do siebie. Rachel uśmiechnęła się do Soni, która wyglądała jednak na zmartwioną.
- A co z naszymi rodzicami? - dodała nagle Sonia. -  Trzeba im wyjaśnić co i jak... Przecież my też mamy jutro wyjechać z Londynu do Kanady a nie możemy! 
-  Ja do Niemiec. - mruknęła Rachel.
- Nie martwcie się dziewczynki... Pójdę z nimi porozmawiać, choćby w tej chwili. - powiedziała szczęśliwie mama Lusi. - Tata chyba przyjechał. Powiedzcie mu, że idę porozmawiać z waszymi rodzicami i wyjaśnijcie mu o co chodzi.
Mama Lusi założyła koszulę i buty i wyszła szybko z domu. Dziewczynki nie posiadały się z zachwytu. Ale jednak po chwili szczęście uleciało tak szybko jak się pojawiło.
- A co jeśli... jeśli się nie uda? - powiedziała smutno Sonia głaszcząc swoją sowę po głowie.
- Daj spokój! Moja mama potrafi być przekonująca! - powiedziała wesoło Lusi podskakując ze szczęścia. - Będziemy się uczyć w jednej szkole! Magicznej! TO CUDOWNE!
Po chwili do kuchni wszedł wysoki blady mężczyzna w garniturze o czarnej brodzie, wąsach i łysiejącej powoli czarnej jak smoła czuprynie. Na szpiczastym krzywym nosie miał osadzone prostokątne, cienkie okulary. Uśmiechnął się do nich z pod wąsa i położył swoją teczkę na ladzie w kuchni.
- Dobry wieczór. - wypaliła Sonia.
Pan Morgan dopiero teraz zauważył, że na jej ramieniu siedzi sowa. Zdziwił się lekko ale przejechał palcami po wąsach i mruknął coś co przypominało ,,Dobry....''.
- Tato, nie uwierzysz, muszę ci wszystko opowiedzieć. Mama poszła rozmawiać z rodzicami Rachel i Soni o tej sprawie, a sama się na to zgodziła. Lecz... - tu Sonia urwała i jej twarz zrobiła się mniej wesoła. - Nie możemy z tobą jechać do Rosji...
Pan Morgan spojrzał na nią ze zdumieniem i wypalił nagle jakby to był żart:
- Co? A dlaczego to tutaj stoją te kartony? Wyprowadzamy się jutro, przestań wierzyć, że zmienimy zdanie. - powiedział.
- Ale to prawda! Teraz mnie wysłuchaj. - powiedziała Lusi zanim jej ojciec wszedł do jadalni.
- No dobrze, posłuchajmy co masz do powiedzenia. - spojrzał na córkę z pod okularów.
- Sowy przysłały nam list z Hogwartu czyli szkoły magii. Mamy odpowiedzieć na list do 31 lipca i przygotować się to tego, mamy wszystko napisane tutaj co potrzebujemy. Tato, tak się właśnie stało. Mama powiedziała, że ma kuzyna który też dostał taki list! - dodała szybko zdenerwowana widząc przelotne spojrzenie pana Morgana.
- Potem o tym z mamą porozmawiam. - dodał ponuro i wyszedł do jadalni, a z jadalni do salonu.
Lusi stała obrażona.
- No ale przynajmniej go nie okłamałaś. - powiedziała Rachel.
- Powiedziałaś całą prawdę i tylko prawdę. - powiedziała dumnie Sonia.
- Chodźmy rozpakować moje rzeczy do góry. - powiedziała pośpiesznie Lusi zapominając o zachowaniu taty.
Dziewczynki pobiegły na górę i zaczęły wyciągać rzeczy z kartonów. Rachel nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa, tak samo Sonia i Lusi. Po wypakowywaniu wszystkich rzeczy rozmawiały i zastanawiały się co będzie je czekać w szkole.
- Zgaduję, że będzie to wielki budynek coś w stylu naszej zwykłej szkoły by nie wyglądało podejrzanie... - powiedziała Lusi.
- Chyba nie. Będzie to zamek. Tak na pewno. - oznajmiła Sonia.
- Ja to nawet nie wiem. I tak pewnie to będzie coś wspaniałego. - powiedziała podniecona Rachel.
- Nigdy w życiu tak nie chciałam by skończyły się wakacje... - powiedziała wesoło Sonia.
- Ojeju. Jest już dziewiąta w nocy. Ale to zleciało... - powiedziała smutno Rachel.
- Moja mama was odprowadzi jak tylko wróci. - powiedziała Lusi.
- ACH!
- Sonia wszystko w porządku? - spytała zdenerwowana Rachel.
- Tak.. To tylko sowa, lekko mnie ugryzła... mam nadzieję, że nie specjalnie... - powiedziała śmiejąc się Sonia.
- Jakie zwierzę sobie kupicie? Kota czy sowę? O ropuchę już się nie pytam bo wiadomo, że żadna nie weźmie... - powiedziała szybko Rachel.
- Ja już mam sowę. - powiedziała dumnie Sonia.
- Ja też sobie kupię sowę. - powiedziała Lusi.
- A ja... Chyba też... Ale chcę chyba kota... - oznajmiła niepewnie Rachel.
Rachel położyła się na wielkiej poduszce - fotelu. Dwie inne sowy piją wodę z miseczki którą przygotowała Lusi. Usłyszeli, że ktoś wszedł do domu, wszystkie dziewczynki się zerwały i pobiegły po schodach, płosząc Ritę. Lecz i tym razem nie miało to nawet znaczenia dla Soni. Pani Morgan uśmiechała się do nich, co też bardziej poprawiło im humor.
- I jak? - spytała zniecierpliwiona Lusi.
- Obydwie się zgodziły, i przy okazji... Mamy listy napisane już z potwierdzeniem. - powiedziała wesoło pani Morgan i podała im listy. - Pójdę pogadać z tatą. Ach... I przy okazji. Rodzice powiedzieli, że możecie zostać na noc. Tutaj mam wasze piżamy i inne takie.
Pani Morgan podała im siatki z rzeczami i uśmiechnęła się, a Rachel i Sonia wyszczerzyły do niej zęby i bez zastanowienie rzuciły się jej na szyję obściskując ją.

---
Heh. No to na razie tyle. Pisałabym dłużej i więcej ale nie mogę... To zmęczenie xD
Serdecznie pozdrawiam i życzę dobranoc. :3

środa, 28 października 2015

Rozdział 1. - Tajemnicza wiadomość

Pochmurny dzień. Londyn, ulica Melbourne Grove. Sonia Grimmie, Rachel Collins i Lusi Morgan pakowały swoje rzeczy, bo następnego dnia miała przyjechać ekipa przeprowadzkowa.
Żadna jednak nie była tym zachwycona.
Sonia, wysoka, zgrabna dziewczyna o chudej twarzy z zwykle wesołymi niebieskimi oczami i prostymi, kasztanowymi, sięgającymi do ramion włosami była nadąsana. Sonia nie chciała opuszczać tego miejsca bo wiązało się z nim wiele wspomnień. Miała nadzieję, że rodzice zmienią zdanie, choć wiedziała, że to niemożliwe. Wyciągając z pod łóżka swoją ulubioną (lecz zakurzoną) książkę i pakując ją do walizki myślała o swoich przyjaciołach - wiedziała, że jeśli się przeprowadzą mogą już nigdy się nie spotkać. Nie chciała wcale wyjeżdżać do Kanady, do swojej cioci Penelopy, trzymającej w domu jej obrzydliwe, dwa dobermany. Ciotka Penelopa jak na swój wiek wyglądała o wiele starzej, miała smutne oczy, pomimo to zawsze starała się być zabawna, lecz kompletnie jej to nie wychodziło. Jej dobermany były rozpieszczane, ale nie miło było obudzić się w towarzystwie takiej wielkiej bestii w swoim łóżku. Westchnęła patrząc na zdjęcie swoich przyjaciółek. Nagle przypomniała sobie, że umówiła się na spotkanie z Rachel i Lusi. Od razu poczuła się lepiej i wybiegła z domu zarzucając na siebie bluzę z numerem ''5''. 
Tymczasem Rachel, dziewczyna o ciemno blond włosach oraz brązowych oczach i czarnych okularach, pakowała swoją kolekcję figurek różnych zwierząt. Spojrzała na okno, zauważyła, że zaczęło się ściemniać i nagle przypomniała o spotkaniu się z przyjaciółkami, wybiegła z domu z wielką książką w rękach. Rozmyślała o tym jak dogada się z innymi w Niemczech, nie czuła się pewnie w mieście kompletnie obcym, nie znanym... Przeszedł ją dreszcz, lecz nie wiedziała czy ze strachu przed nowym, czy przez ten wieczorny chłód. Lodowaty powiew wiatru przyniósł więcej wspomnień o przyjaciółkach. Skręcało się jej w żołądku. Biegła dalej na Chesterfield Grove.
Lusi, dziewczyna o kasztanowych włosach, niebiesko-zielonych oczach o miłym uśmiechu, pakowała się, czuła pustkę w sercu. Była zmartwiona, że musi opuścić swoje najlepsze przyjaciółki, z powodu wyjazdu do Rosji z powodu zmiany pracy swojego ojca, Peter'a. Nie wiedziała co ją tam czeka... Nerwowo spoglądała na zegarek, cała się trzęsła, bo miała się spotkać po raz ostatni z przyjaciółkami. Nagle zadzwonił dzwonek, Lusi zbiegła ze schodów prawie wywalając się na mamę - Kate, która już podeszła do drzwi. Mama Lusi była wysoką, chudą i kościstą kobietą o chudej twarzy którą zawsze rozpromieniał uśmiech. Otworzyła je nagle i zobaczyła dyszącą ze zmęczenia Sonię.
- Gdzie Rachel? - spytała nerwowo Lusi.
-  Myślałam, że... jest... już u... - Sonia wzięła głęboki oddech i dodała po chwili - ...Ciebie...
Sonia sapała ze zmęczenia opierając się o drzwi. Obie poczuły ukłucie w okolicach żołądka, ukłucie zdenerwowania. Sonie usiadła na dywanie w domu państwa Morgan'ów. 
- Daj mi... chwilkę... - wysapała Sonia.
Lusi wyjrzała za drzwi i patrzyła nerwowo gdzie jest następna z przyjaciółek. Na ulicy było cicho, od czasu do czasu jakiś samochód przejeżdżał, ale bardzo rzadko. 
- Pójdę po wodę. - oznajmiła mama Lusi.
Sonia tylko skinęła mocno głową. Po 3 minutach przyniosła im dwie szklanki wody. Lusi jednak nie piła swojej, zatem Sonia wypiła swoją w, zdaje się, sekundę. Nagle Lusi się poderwała i zobaczyła biegnącą Rachel z wielką książką przy brzuchu.
- Przepraszam za spóźnienie! - wywaliła nagle Rachel potykając się o nogę Soni siedzącej na dywanie. Nie przejęła się tym jednak i spojrzała na Lusi.
- Twoja książka! - powiedziała Rachel pokazując wielką książkę przed nosem. - Kiedyś ją od ciebie pożyczyłam, więc... oddaję.
- Dzięki... - odpowiedziała Lusi. - Chodźmy do mojego pokoju. Mamo przyniesiesz nam trochę smakołyków? 
- Jasne bez problemu. - powiedziała uprzejmie mama Lusi.
Sonia ściągnęła bluzę i próbowała ją powiesić na wielkim drewnianym wieszaku. Dom państwa Morgan'ów był przytulny i ciepły. Po całej podłodze ciągnął się dywan koloru brązowego. Tapeta na ścianach była brudno zielona i gdzieniegdzie szarawa z ciemno czarnymi kwiatami. Korytarz był rozciągnięty na cały dom, na końcu znajdowały się drzwi do salonu. Obok z prawej strony było wejście do kuchni. Jak i z salonu tak i z kuchni można było dostać się do jadalni. Na górę prowadziły schody z drewna. Na górze znajdowała się sypialnia Lusi, sypialnia rodziców i łazienka. 
Rachel i Lusi czekały aż Sonia wreszcie powiesi swoją bluzę na wieszaku, lecz w końcu się poddała i położyła bluzę na ziemi. Wszystkie trzy, podniecone wbiegły na górę i pobiegły w prawo do pokoju Lusi. Pokój był średniej wielkości, zwykle stało tam wiele różnych ozdób i dodatków. Teraz jednak pokój był zastawiony mnóstwem kartonów. Łóżko stało niedaleko okna, Lusi usiadła na nim. Położyła książkę na łóżku i przysunęła kilka kartonów do siebie. Sonia usiała na jednym bardzo podłużnym, Rachel wolała usiąść się na podłodze opierając się głową o łóżko Lusi. Po środku stał karton wyczekujący na przysmaki. Po chwili jednak weszła mama Lusi i położyła na kartonie ciasteczka, Lay'sy i butelkę soku pomarańczowego. Nawet nie zauważyły kiedy wyszła. Spoglądały teraz na ulicę pełną ciemnych chmur.
- Jak myślicie będzie padać? - spytała nagle Sonia patrząc przez okno.
- Raczej sądzę, że będzie burza... - odpowiedziała nerwowo Rachel, każdy wiedział, że okropnie bała się błyskawic i grzmotów. 
- A ty co myślisz? - spytała nagle Sonia patrząc na Lusi.
- Pewnie burza. - wypaliła Lusi.
Nagle coś trzasnęło w okno. Rachel się wzdrygnęła i aż zakrztusiła się  sokiem pomarańczowym. Lusi podeszła nerwowo do okna. 
- Co jest? - spytała Sonia patrząc na Rachel. - To tylko spadające wielkie kamienie roztrzaskujące wszystko co napotkają.
Rachel uśmiechnęła się do Soni. Tym czasem Lusi otworzyła okno i nagle wleciały trzy sowy z przyczepionymi listami do nóżek. Lusi aż odskoczyła przewracając się na łóżko. Sonia i Rachel próbowały zachować spokój. Sowy jednak wylądowały spokojnie na łóżku obok Lusi. Wszystkie dziewczynki patrzyły na siebie ze zdumieniem. Sonia nagle zabrała jeden list sowie, a ta zahuczała ponuro.
- Patrz. Ten zaadresowany do Ciebie Rachel. Wow... z jaką dokładnością. - Sonia spojrzała na list zdziwiona. Wręczyła kopertę Rachel. A ta zaczęła czytać na głos list: 


HOGWART
SZKOŁA
MAGII i CZARODZIEJSTWA


Dyrektor: Minerva McGonnagall


Szanowna Panno Collins,
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Pani przyjęta do szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Waszej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,



Minerva McGonnagall,
dyrektorka Hogwartu.


HOGWART
SZKOŁA
MAGII i CZARODZIEJSTWA
UMUNDUROWANIE
Studenci pierwszego roku muszą mieć:
1.Trzy komplety szat roboczych (czarnych)
2.Jedną zwykłą szpiczasta tiarę dzienną (czarną)
3.Jedną parę rękawic ochronnych (ze smoczej skóry alba podobnego rodzaju)
4.Jeden płaszcz zimowy (czarny, zapinki srebrne)
UWAGA : wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzone w naszywki z imieniem.

PODRĘCZNIKI
Wszyscy studenci powinni mieć po jednym egzemplarzu następujących dzieł:
Standardowa księga zaklęć (1 stopień) Mirandy Goshawk
Dzieje magii Badhildy Bagshot
Teoria magii Adalberta Wfflinga
Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleŸć Newta Scamendera
Ciemne moce: Poradnik samoobrony Quentina Trimble'a
POZOSTAŁE WYPOSAŻENIE
1 różdżka
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2)
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 teleskop
1 miedziana waga z odważnikami
Studenci mogą mieć także jedną sowę ALBO jednego kota ALBO jedną ropuchę.

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENCI PIERWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ.


HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA 
 
Dziewczyny spoglądały na siebie ze zdumieniem i nie widziały co powiedzieć. Po prostu szczęka im opadła, każda potem otwierała swój list i patrzyła na niego z niedowierzeniem.
---
Na razie tyle. Tworzyłam ten rozdział z moimi dwoma przyjaciółkami które włożyły w to serce. Nie odpowiadam za to jeśli się wam nie spodoba. ;)